Wimbledon: To ja, Venus!

/ Artur St. Rolak , źródło: Korespondencja z Wimbledonu, foto: AFP

Twarze tenisistek mówiły więcej niż tablice wyników. Venus Williams przyszła na konferencję prasową nie tylko dyskretnie uśmiechnięta i widocznie zrelaksowana, ale także z umalowanym okiem i starannie ułożoną fryzurą. Z koka Johanny Konty każdy włos wyrywał się w inną stronę i mówił „Przegraliśmy…”.

To była inna Venus Williams niż niecałe dwa tygodnie temu. Po meczu pierwszej rundy zalała się łzami na wspomnienie o śmiertelnym wypadku, w którym niedawno uczestniczyła. Dziś im głębiej w las pytań, tym więcej uśmiechu było na twarzy Amerykanki.

Skoro dwa dni temu Simona Halep nie miala powodu skarżyć się na wimbledońską publiczność, to tym bardziej Venus Williams. Zbiorowa pamięć o jej zwycięstwach jest przekazywana z pokolenia na pokolenie kibiców. Amerykanka debiutowała tu 20 lat temu przegranym meczem z Magdaleną Grzybowską. – Pamiętam… To była totalna katastrofa biednej, małej Venus. Nigdy później nie byłam już tak zdenerwowana jak wtedy. –A później, pierwszy raz w 2000 roku, pięciokrotnie zwyciężała w The Championships

Dzisiaj nerwy zjadły Kontę. – Grałam przeciwko faworytce publiczności, więc spodziewałam się, że na trybunach będzie bnardzo głośno. Kibice byli za Johanną, ale nie przeciwko mnie – podkreśliła Williams. Dodala, że na korcie nie zwracała na to uwagi, bo interesowała ją tylko piłka. Brawa usłyszała dopiero po ostatniej, wtedy już mogła pozwolić sobie na relaks.

Wspomniała też, jak bardzo tęskni za Sereną (i tę tęsknotę dało się słyszeć w jej głosie). Bo siostra (to co, że młodsza) zawsze ją inspirowała. – Mam nadzieję, że doświadczenie zdobywane przez lata pojutrze zaprocentuje w finale – przynajmniej tym Serena nie musi się dzielić z Venus.

To wszystko Williams mówiła tonem raczej refleksyjnym, bliskim zadumy; innym, niż przed laty. – Jestem tu, gdzie chciałam dziś być. Pukam do drzwi, za którymi czeka kolejny tytuł. Jestem podekscytowana, ale staram się tego nie okazywać, bo przede mną ciągle jeszcze wiele do zrobienia i na tym się koncentruję.

Chyba nie trzeba być prorokiem, aby przewidzieć, że w sobotę trybuny staną murem za Venus Williams.

Korespondencja z Wimbledonu, Artur St. Rolak