Wimbledon: dzień na centralnym

/ Artur St. Rolak , źródło: Korespondencja z Wimbledonu, foto: AFP

Bilet na kort centralny Wimbledonu jest marzeniem chyba każdego kibica tenisa. Żeby taki bilet kupić, trzeba mieć sporo szczęścia w losowaniu. Szczęście przydaje się zwłaszcza w taki dzień jak dzisiaj, kiedy na innych kortach trochę grają, trochę nie grają, natomiast na tym jednym serwują i returnują, awansują albo odpadają.

Los jak to los – jednych lubi, innych nie bardzo. Być może dziś chciał pokarać którąś z 14 979 osób meczem Novaka Dżokovicia z Adrianem Mannarino. Ciśnienie marne, ziewać się chce, a przysnąć nie można, bo może w telewizji pokażą. Całe szczęście, że Serb uwinął się z Francuzem w dwie piętnaście, bo więcej czasu naprawdę byłoby szkoda.

Czas jest zresztą pojęciem względnym. Darujmy sobie metryki. Wystarczy powiedzieć, że najstarsza ćwierćfinalistka spotkała się z najmłodszą; ta, która z całej ósemki zarobiła najwięcej w całej karierze, z tą, która najbardziej wzbogaciła się w 2017 roku. Venus Williams zadebiutowała na Wimbledonie, kiedy Jelena Ostapenko była jeszcze noworodkiem.

Można wygrać Roland Garros, ale to jeszcze za mało, aby zdobyć sympatię publiczności wimbledońskiej, w większości brytyjskiej, ale chyba najbardziej międzynarodowej spośród wszystkich turniejów Wielkiego Szlema. Gdy okazało się, że – wbrew pochopnym wyrokom sporej części mediów – Amerykanka nie ponosi winy za czerwcowy wypadek samochodowy, w wyniku którego zginął człowiek, trybuny stanęły za nią murem. Starsza z sióstr Williams zagra w półfinale Wimbledonu drugi rok z rzędu.

Trzeci dzisiejszy mecz na korcie centralnym miał wyjątkowe znaczenie i z lokalnego, i z globalnego punktu widzenia. Johannę Kontę, pierwszą Brytyjkę w tej fazie Wimbledonu od 33 lat, dopingowali kibice nie tylko ze Zjednoczonego Królestwa, ale także podzielonej Czechosłowacji. Konta grała bowiem nie tylko o półfinał dla siebie, ale również o pozycję liderki rankingu WTA dla Karoliny Pliszkovej. Pliszkova jest wprawdzie Czeszką, ale w słowackich mediach widać jeśli nie sympatię dla sąsiadów, to przyjnajmniej duże zainteresowanie tym, co u nich.

Simona Halep grała tylko dla siebie. Dziś mogła zapewnić sobie awans na pierwsze miejsce w rankingu WTA i do pierwszego wielkoszlemowego półfinału poza Paryżem. Rumunka ma jednak widoczne kłopoty z domykaniem wyniku. Zupełnie jak z wypchaną walizką – niby dociska wieko kolanem, stara się zatrzasnąć ostatni zamek, gdy nagle ciuchy się wysypują, a mecz wygrywa rywalka. Tym razem Konta.

Dziś przenieśliśmy się wspomnieniami do ćwierćfinałów 2012. Agnieszka Radwańska i Maria Kirilenko spotkały się wtedy na korcie numer 1, a rozstały na centralnym. To był precedens – nigdy wcześniej w historii Wimbledonu żaden mecz nie zaczął się na jednym korcie i skończył na innym. W tym roku o przeprowadzkę zostały poproszone Magdalena Rybarikova i CoCo Vandeweghe. Ot, niespodziewana rekompensata za pierwszy mecz dnia. Pięć lat temu przeniesiony mecz wygrała Polka, a dwa dni później awansowała do finalu. Można się domyślać, że Słowaczka nie ma nic przeciwko temu, aby pójść tą drogą.

Artur St. Rolak, Korespondencja z Wimbledonu