Wimbledon: kiedy cię nie widzą, zapominają o tobie

/ Antoni Cichy , źródło: własne, foto: AFP

Magdalena Rybarikova w marcu była 453. w rankingu WTA, Petra Martić w kwietniu 662. W poniedziałek zagrają w czwartej rundzie Wimbledonu, a jedna awansuje do ćwierćfinału.

Wimbledon ma w sobie aurę wyjątkowości sprzyjającą pisaniu pięknych historii. Rok temu świat zachwycał się Marcusem Willisem, Brytyjczykiem, prawie bankrutem, którego dziewczyna wypchnęła do Londynu na kwalifikacje. Przeszedł je, wygrał w turnieju głównym i zagrał na korcie centralnym z Rogerem Federerem. Szwajcara nawet raz przelobował. Tegoroczny turniej mógł być wspaniałą historią Magdaleny Rybarikovej. Mógł też być piękną historią Petry Martić. Kort, niczym oscarowy scenarzysta, wziął to w swoje ręce i napisał historię ich spotkania w czwartej rundzie. Taką, jakiej poważny producent filmu pewnie by nie przyjął. Bo kogo w ogóle stać na wymyślenie czegoś tak abstrakcyjnego?

Rok niepewności
Ta opowieść jest z pogranicza science fiction. Jeszcze kilka miesięcy temu zarówno Słowaczka, jak i Chorwatka – przed laty 31. i 42. tenisistki globu – zajmowały w rankingu miejsca, które skazywałyby je na grę w kwalifikacjach mocniej obsadzonego turnieju ITF z pulą 25 tysięcy dolarów. Od turnieju wielkoszlemowego dzieliły je tenisowe lata świetlne. Pozycje na listach WTA to jedno, ale obie były rekonwalescentkami. Kobietami po przejściach skłonnych na dobre odebrać chęć do gry, wiarę, nadzieję, nie mówiąc już o motywacji. Rybarikova i Martić ani chęci, ani motywacji, ani wiary i nadziei się nie wyzbyły.

Chorwatka nie grała przez 10 miesięcy, od czerwca 2016 roku do kwietnia 2017. Plecy postanowiły sprawdzić jej silną wolę. – Kiedy doznałam kontuzji, myślałem, że przerwa potrwa dwa miesiące, no, najwięcej trzy. Kiedy minęły trzy, powiedziałam sobie, okej, jeszcze miesiąc. Okej, jeszcze jeden. I jeszcze jeden. Wyszedł z tego cały rok – opowiadała 26-latka ze Splitu. – Zaczęłam wątpić, czy jeszcze kiedykolwiek znów wyjdę na kort. To było dla mnie najtrudniejsze. Gdybym od początku wiedziała, że tyle to potrwa, nie ma problemu. Rok i wracam, z takim przekonaniem byłoby dużo łatwiej. A tak ta niepewność była bardzo, ale to bardzo ciężka – mówiła po turnieju Rolanda Garrosa.

""
Petra Martić już w Paryżu była jedną z bohaterek turnieju (Fot. AFP)

Jeśli teraz w Wimbledonie dokonała czegoś wielkiego, to wtedy w Paryżu jej wyczyn wykraczał daleko poza obszary słowa „wielkie”. Dotrwała do czwartej rundy, a osiem tygodni wcześniej wróciła na kort i była 662. zawodniczką rankingu WTA. Dla niej Wielkim Szlemem był turniej ITF z pulą nagród 25 tys. dol. w Santa Margherita Di Pula. – Byłam strasznie podekscytowana. Kiedy wyszłam na kort, żeby zagrać pierwszy oficjalny mecz po kontuzji, czułam się, jakby to był Wielki Szlem – wspominała. Przeszła kwalifikacje, wygrała rozgrywki, w następnym tygodniu osiągnęła półfinał, pojechała na zawody wyższej rangi do Tunisu – też był półfinał, potem finał w Wiesenbaden i tak trafiła do kwalifikacji Rolanda Garrosa.

Czy ty jeszcze grasz?
Rybarikovą los doświadczył nie mniej niż Chorwatkę. Przez osiem miesięcy walczyła z rywalem dla tenisistki niewdzięcznym – nadgarstkiem. Problemy zdrowotne doświadczały ją zresztą wcześnej. U nas w Polsce miała grać w kwietniu w Katowicach. Wycofała się w sobotę, dzień wcześniej niż jej przeciwniczka Agnieszka Radwańska. W ubiegłorocznym Wimbledonie w pierwszej rundzie przegrała 3:6, 4:6 z Eugenie Bouchard. Potem w sezonie 2016 na kort już nie wyszła.

Przeszła w sumie dwie operacje. Nadgarstka i kolana, które uszkodziła w Trnawie, 30 minut od domu. – Nie byłam w stanie zagrać bekhendu, ale uznałam, że skoro to tak blisko domu, zagram i będę posyłać bekhendowe slajsy. To był błąd. W pierwszym meczu zrobiłam doślig, źle stanęłam, nadwyrężyłam kolano – opowiadała o kontuzji doznanej na własne życzenie. Przez kilka miesięcy zaciskała zęby. – Musiałam być cierpliwa. Kiedy podczas meczu Pucharu Federacji wspierałam nasze tenisistki, reakcje wielu osób były zabawne. Pytali: czy ty jeszcze grasz w tenisa? Myśleli, że już skończyłam z tenisem. Chwilami trudno było tego słuchać. Kiedy ludzie cię nie widzą, zapominają o tobie – przyznała niedawno.

""
Magdalena Rybarikova po zwycięstwie nad Karoliną Pliszkovą (Fot. AFP)

Wróciła dopiero w lutym. Zdążyła spaść na 453. miejsce w rankingu WTA, kiedy odpisano jej punkty za ćwierćfinał Indian Wells. Do połowy kwietnia pięła się bardzo mozolnie w rankingu. Kilka pozycji w górę, to znowu kilka w dół. W pełni się odbudować pozwoliła jej azjatycka ziemia. W ciągu dwóch tygodni w Japonii – najpierw w Gifu, za chwilę w Fukuoce – wygrała turnieje z pulą 80 tys. dol. i 60 tys. dol. Na kortach Rolanda Garrosa doszła do drugiej rundy, a później zaczął się renesans wielkiej formy. Tytuł w Surbiton (pula nagród 100 tys. dol.), półfinał rozgrywek WTA w Nottingham i tytuł w Ilkley (pula nagród 100 tys. dol.). Rybarikova odżyła.

Finał w czwartej rundzie
Obie mają za sobą ścieżki zdrowia. Martić z Londynu wyjechałaby już dawno, gdyby nie jej ambicja, ale i nieporadność Aleksandry Krunić. Serbka w finale kwalifikacji prowadziła z Chorwatką 5:2 i miała sześć piłek meczowych. To już historia. Martić drugi raz z rzędu, zaczynając w eliminacjach, doszła do czwartej rundy. Rybarikova pokonała aspirującą do pozycji liderki rankingu WTA – i wciąż możliwe, że już niedługo tenisistkę numer jeden na świecie – Karolinę Pliszkovą. – To chyba najtrudniejsze losowanie, jakie kiedykolwiek miała w drugiej rundzie turnieju wielkoszlemowego – mówiła przed konfrontacją z Czeszką. Losowanie może było trudne, ale nie dla 28-letniej Słowaczki w tej dyspozycji.

W poniedziałek z Martić zagrają w przedwczesnym finale. Jedna z nich po raz pierwszy w karierze osiągnie ćwierćfinał turnieju wielkoszlemowego. Po miesiącach walki w gabinetach lekarskich, po lekcji cierpliwości i wiary w siebie, po spadku do czwartego, jak nie piątego szeregu. Po sprawiających ból pytaniach, czy jeszcze grają. W poniedziałek takiego nie zada nikt. Jedynym będzie, kto w ćwierćfinale: Martić czy Rybarikova?

Antoni Cichy