Roland Garros: takiego turnieju nie było od prawie 40 lat

/ Antoni Cichy , źródło: własne, foto: AFP

W ćwierćfinale Rolanda Garrosa nie będzie żadnej tenisistki, która w przeszłości wygrywała turniej wielkoszlemowy. Taka sytuacja nie zdarzyła się od 38 lat i sensacyjnego triumfu Barbary Jordan w Melbourne.

Kiedy Timea Bacsinszky wygrywała piłkę meczową i eliminowała Venus Williams, kobiecy tenis przypomniał sobie o czasach zamierzchłych. Czasach, w których na świecie nie było ani Bacsinszky, ani nawet starszej z sióstr Williams. Od 38 lat prawa bytu nie miał kkobiecy turniejWielkiego Szlema, w którego ćwierćfinale nie grałaby żadna wielkoszlemowa mistrzyni. Aż do tegorocznego Rolanda Garrosa. To może być szansa dla którejś z tenisistek, by zdobyć pierwsze z kilku późniejszych tytułów. Ale może tak jak cztery dekady temu życiową szansę wykorzysta zawodniczka, która już nigdy w Wielkim Szlemie nie zaistnieje. Jak Barbara Jordan.

Ostatnio za Gierka
Był rok 1979. W Polsce prym wśród rządzących wiódł jeszcze Edward Gierek, ze stoczni co jakiś czas donoszono o strajkach – jeszcze nie tych historycznych, które wkrótce miały nadejść, w Krakowie po rynku nie jeździły już samochody; na świecie Coca-Cola opanowywała rynek chiński, Margaret Thatcher jako pierwsza w historii kobieta objęła urząd premier Wielkiej Brytanii. W domach unosił się zapach świątecznych ciast i choinki. 24 grudnia w Melbourne rozpoczynał się Australian Open. Wówczas nie pierwszy, a czwarty, ostatni turniej z wielkoszlemowej serii.

Tamtych rozgrywek z Australii nikt by dzisiaj nie wspominał. Nie wydarzyło się nic, co zmieniłoby bieg historii, choć sam turniej mógł zapisać się w niej swoją niezwykłością. W ćwierćfinałach zagrały Mary Sawyer, Janet Newberry, Sharon Walsh, Michele Gurdal, Cynthia Doerner, Renata Tomanova, Barbara Jordan i Hana Mandlikova. Żadna z nich wcześniej turnieju Wielkiego Szlema nie wygrała. Taki skład ćwierćfinalistów sprawił, że któraś po prostu musiała.

""
Barbara Jordan (Fot. Intercollegiate Tennis Association)

Szansę wykorzystała Jordan, zwyciężając kolejno Mandlikovą, Tomanovą i w finale rodaczkę Walsh. To był jej pierwszy i ostatni triumf w rozgrywkach Wielkiego Szlema. Później do podobnego wyniku w singlu się nie zbliżyła. Wygrała jeszcze w mikście cztery lata później w Paryżu. A pokonana przez nią Mandlikova z Czechosłowacji zrobiła zawrotną karierę okraszoną dwoma mistrzostwami w Melbourne, po jednym w Rolandzie Garrosie i US Open oraz czterema wygranymi Pucharami Federacji.

Mistrzyni nie pojechała na święta
To były czasy niewyobrażalne, patrząc przez pryzmat dzisiejszego tenisa, w ogóle sportu. Czasy, kiedy turniej wielkoszlemowy zawodniczki potrafiły sobie odpuścić. Bo ktoś zaplanował go w terminie wybitnie niekorzystnym. Konkretnie: od 24 grudnia do 2 stycznia kolejnego już roku. – Pamiętam, że ten turniej odbywał się w okolicach Świąt Bożego Narodzenia, więc większość Amerykanek po prostu pojechała do domu i nie grała – wspominała szczęśliwe dni po latach, w wieku 51 lat, Jordan.

Wtedy zajmowała 68. miejsce w rankingu WTA. W momencie rozpoczęcia tegorocznego French Open na takiej pozycji klasyfikowano Varvarę Lepchenko. – To był mój pierwszy pełny sezon jako zawodowa tenisistka. Wcześniej przegrałam w pierwszych rundach w Rolandzie Garrosie i Wimbledonie, zanim w końcu doszłam do trzeciej rundy w US Open – mówiła Jordan.

Ona w przeciwieństwie do niektórych tenisistek zrezygnowała ze spędzania Bożego Narodzenia w domu. Lepszej decyzji w życiu pewnie nie podjęła. I tak świąteczną kolację jadła wśród najbliższych, a nowy rok zaczęła od wielkoszlemowego mistrzostwa. – To nie było jakieś fatalne uczucie przebywać tak daleko poza domem w czasie świąt. Wtedy mieszkałyśmy z rodzinami. Kolacji wigilijnej nie spędzałam sama – opowiadała o wrażeniach z tamtego turnieju. Za zwycięstwo otrzymała śmieszną jak na dzisiejsze realia nagrodę finansową. Mistrzyni otrzymywała wówczas czek na 10 tysięcy dolarów. W tym roku w Paryżu na konto odpadającej w pierwszej rundzie wpływa 35 tysięcy euro. Zwyciężczyni dostanie 2 miliony i 100 tysięcy euro.

Pięć szlemów siostry
Historia spłatała figla. Jordan miała, wciąż ma, siostrę. Też była tenisistką. Urodziła się dwa lata później niż Barbara. Sukcesy osiągała większe. Wygrała ponad 40 turniejów deblowych, w singlu grała w finale Australian Open, półfinale Wimbledonu, ćwierćfinale Rolanda Garrosa, sześciokrotnie w czwartej rundzie US Open. W deblu może się już poszczycić Wielkim Szlemem. W sezonie 1980 triumfowała we French Open i Wimbledonie, w sezonie 1981 w dwóch skrajnych turniejach – Australian Open i US Open. Zanim zaczęły ją nękać kontuzje, dołożyła jeszcze piąty tytuł – w 1985 roku na angielskim trawiastym dywanie.

""
Jordan włączona do Alei Gwiazd Intercollegiate Tennis Association (Fot. ITA)

Ale ten jeden singlowy tytuł w Wielkim Szlemie w tenisowej rodzinie Jordanów wywalczyła ta starsza, Barbara. W debiutanckim sezonie, jak pokazała przyszłość – najlepszym. Później próbowała się przebijać przez drugie i trzecie rundy w Melbourne, Paryżu, Londynie, Nowym Jorku. Przez drugą zdarzało jej się przebić. Przez trzecią ani razu.

Która wejdzie w buty Jordan?
W tym roku drugą Barbarą Jordan spróbują zostać – idąc od góry drabinki – Jelena Ostapenko, Caroline Wozniacki, Kristina Mladenovic, Timea Bacsinszky, które już są w ćwierćfinale, oraz Elina Switolina, Petra Martić, Carla Suarez Navarro, Simona Halep, Caroline Garcia, Alize Cornet, Veronica Cepede Royg i Karolina Pliszkova, które o ćwierćfinał muszą jeszcze zagrać. Dzieli je wiele – od pozycji w rankingu, liczby zdobytych tytułów, po milionowe różnice w zarobkach na korcie. Łączy jedno: wszystkie pragną wielkoszlemowego tytułu, a żadna jeszcze go nie zasmakowała. A ta, która wygra, dopiero później zastanowi się, co zrobić, żeby nie zostać Barbarą Jordan z jednym, osamotnionym tytułem.

Antoni Cichy