Korespondencja z Londynu: A ja? Ty jeszcze nie

/ Artur St. Rolak , źródło: Korespondencja z Londynu, foto: AFP

– Dziś po raz dziewiąty awansuję do finału Wimbledonu – postanowiła Serena Williams.
– Ajaa…? – dociekała Jelena Wiesnina.
– A ty jeszcze nie – odpowiedział Wimbledon.

Artur St. Rolak – korespondencja z Londynu

Trzeba przyznać, że tłoku nie było – miejsca dla publiczności i prasy, a także w loży królewskiej, choć w pierwszym rzędzie siedziała księżna Cambridge (dla tych, którzy jeszcze nie przywykli, po prostu Kate), świeciły nieobecnościami. Serena Williams być może w ogóle nie zwróciła na to uwagi, natomiast Jelenę Wiesninę na korcie centralnym przeraziłyby nawet puste krzesełka.

Ci dziennikarze, którzy nie przyjechali tu do pracy ze Stanów Zjednoczonych (znajomych z Rosji nie spotkaliśmy od początku turnieju), mogli powiedzieć, że stracili czas. Niedużo, ale zawsze. Posiadacze biletów spodziewający się po półfinale Wimbledonu jeśli nie wyjątkowego poziomu, to chociaż minimalnej dawki emocji, mieli prawo narzekać, że stracili także pieniądze. Drugi półfinał był wart trochę więcej, ale też nie aż 126 funtów.

Każdy turniej Wielkiego Szlema ma ostatnio półfinalistkę z drugiego albo nawet trzeciego szeregu. W Melbourne była nią Johanna Konta, w Paryżu Kiki Bertens, w Londynie przez pięć rund zwycięsko przeszła Jelena Wiesnina. Od czasu, kiedy rozstawiane są 32 singlistki, wszędzie zdarzyły się chociaż trzy finalistki bez numeru przy nazwisku; wszędzie, ale nie na Wimbledonie.

Williams nie jest zawodniczką, którą interesują statystyki przeciwniczek. Pewnie nawet nie zauważyła, że jeszcze w połowie lutego Wiesnina wylądowała na 122. miejscu w rankingu i musiała przejść przez czyściec eliminacji do turniejów WTA. Pod koniec zeszłego roku, kiedy jej notowania szybko spadały, Rosjanka zdecydowała się na radykalną zmianę w swoim życiu – wyszła za mąż. Nie zmieniła jednak trenerów, co niedawno z dumą podkreśliła w jednym z wywiadów. Oczywiście dla rodzimych mediów, bo jeszcze dwa dni temu inne nie widziały żadnych powodów do zainteresowania nią swoich czytelników.

Dziś wszystko było jasne od pierwszej do ostatniej piłki. Williams konsekwentnie realizowała założenia taktyczne, aby stracić jak najmniej sił. Plan Wiesniny, można się domyślać, był równie prosty: przetrwać na korcie jak najdłużej, bo a nuż coś się wydarzy. Wydarzyło się tylko tyle, że Rosjanka uciułała dwa gemy, wygrywając zaledwie 21 z 74 punktów.

– Ajaa… – zdawała się pytać przy niemal każdym uderzeniu. Ten okrzyk publiczność przyjęła do wiadomości, bo ani nikogo nie raził – jak sami wiecie czyje jęki i stęki – ani niespecjalnie urzekł. Mogła się natomiast podobać modulacja głosu Wiesniny. Raz „Ajaa…” miało przekonać Williams, że „jestem tu i walczę”, kiedy indziej zamiast trzykropka było słychać znak zapytania, „jak mogłaś to odebrać?”, najczęściej jednak „ajaa…” przypominało prośbę, bo przecież nie żądanie, właśnie o gema albo dwa. Trzeba w tym miejscu zauważyć, że Amerykanka nie podarowała jej nawet jednego punktu; każdy z tych 21 Rosjanka musiała wyszarpać, wybiegać albo wyserwować.

Nie wiadomo, po co przed ostatnim gemem zmieniły się zespoły sędziów liniowych i dzieci podających piłki. Przecież nic – nawet coraz bardziej nieśmiałe „ajaa…” – nie sugerowało, że schodzący z kortu mogą być zmęczeni. Same tenisistki, jeśli porównamy ten mecz sami wiecie z którym, też niespecjalnie, bo od ich wyjścia z szatni minęła mniej więcej godzina.
 


Wyniki

Półfinał singla
Serena Williams (USA, 1) – Jelena Wiesnina (Rosja) 6:2 6:0