Williams, grypa i Safarova

/ Mateusz Grabarczyk , źródło: własne, foto: AFP

Jak bardzo by nie życzyć sukcesu Lucie Szafarzovej, jak bardzo by z nią nie sympatyzować i jak bardzo by nie doceniać tego, co zrobiła w tegorocznym Roland Garros, faworytka finału jest tylko jedna – (chora) Serena Williams.

Pisanie zapowiedzi kobiecych spotkań bardzo często przypomina wróżenie z fusów. Można analizować umiejętności techniczne obu zawodniczek, ich aktualną formę, nastawienie mentalne czy wybór taktyki. Ale u pań o przebiegu meczu decyduje o wiele więcej czynników. Humor, nastawienie danego dnia czy humor przeciwniczki – jak mówiła sama Marta Domachowska. Jedyną zawodniczką, która prawie zawsze umie wszystkie przeciwności pokonać, jest Serena Williams. Udowadnia to także w Paryżu.

Dziwne, zaskakujące i trudne do wytłumaczenia porażki Amerykance zdarzają się raz na kilkadziesiąt spotkań. W tym roku jeszcze jej się taka nie zdarzyła. Ba, w ogóle przez pięć miesięcy na korcie przegrała jeden mecz – z Petrą Kvitovą w Madrycie. Prócz tego, oddała dwa walkowery.

W Paryżu jednak z Williams dzieją się dziwne rzeczy. Amerykanka nie ma łatwej drogi, męczy się niemal w każdym spotkaniu, ale wygrywa. Już od drugiej rundy ma problemy – wtedy seta „urwała” jej Anna-Lena Friedsam, w trzeciej Wiktoria Azarenka, w czwartej Sloane Stephens. Ćwierćfinałowy pojedynek z Sarą Errani był wyjątkiem i Amerykanka wygrała w dwóch setach, ale półfinał z Timeą Bacsinszky znów okazał się powtórką z rozrywki. W każdym przypadku Williams przegrywała pierwszą partię, by potem odrodzić się niczym feniks i zdecydowanie przejmowała inicjatywę. Najdobitniej widać to było w meczu z Bacsinszky, z którą od stanu 4:6, 2:3 wygrała dziesięć kolejnych gemów. Tenisistka wytłumaczyła po półfinałowej potyczce ze Szwajcarką, że od trzeciej rundy zmaga się z grypą i przyznała, że w czwartek czuła się fatalnie. Mimo tego znów wygrała i to w drugiej części meczu wygrała miażdżąco. Potem wylądowała u lekarza i zapewniała, że zrobi wszystko, aby na sobotę być gotowa.

Lucie Szafarzova przemknęła do finału trochę niezauważona. Mówiło się o Marii Szarapowej, Anie Ivanović, a pogodziła je 28-letnia Czeszka. To dla niej wyjątkowy sezon, bo drugi raz z rzędu ląduje w finale turnieju wielkoszlemowego – w Melbourne zdobyła bowiem tytuł w deblu, teraz debiutuje w finale singla. Jakże inną drogę do tego miejsca miała Szafarzova. W sześciu dotychczasowych starciach nie straciła seta, a mierzyła się z takimi zawodniczkami jak Sabine Lisicki, Ana Ivanović, Garbine Muguruza i przede wszystkim broniąca tytułu Maria Szarapowa.

Chociaż sześć poprzednich meczów może sugerować, że Czeszka dużo lepiej sobie radzi w Paryżu od Amerykanki, pamiętajmy, że finał rządzi się swoimi prawami. I pamiętajmy, że w finale zagra Serena Williams, która będzie walczyła o dwudziesty w karierze i drugi w sezonie tytuł wielkoszlemowy. Jeśli Szafarzova nie będzie za wiele myślała o randze spotkania i o tym, jak blisko szczęścia się znajduje, możemy być świadkami emocjonującego spotkania. Na ile by Amerykanka Czeszce nie pozwoliła, to i tak na końcu to pewnie ona weźmie to, co najcenniejsze. I żadna grypa jej w tym nie przeszkodzi.

""