Ken Meyerson z Lagardere: nie jestem idiotą

Maciej Weber , foto: lagardere.com

Maciej Weber

Pewny siebie, uśmiechnięty, sypiący dowcipami i anegdotami, sprawiający wrażenie wyluzowanego do granic możliwości. Jeśli miałby powstać film o stereotypowym Amerykaninie, to Ken Meyerson z agencji marketingu sportowego Lagardere powinien zagrać główną rolę. W kwietniu odwiedził Kraków, choć jeszcze w pół roku temu taka wizyta wydawała się mało prawdopodobna.

Tekst Jarosław K. Kowal
Rodzina Radwańskich, choć negocjowała z konkurencyjnym Octagonem, ciągle powtarzała (głównie ustami ojca Roberta), że od agencji menedżerskich najlepiej trzymać się z daleka. Aż tu nagle niespodzianka. Ma początku roku firma Lagardere przejęła sportowe interesy obu sióstr. – Nasza współpraca dopiero się zaczyna, więc na wnioski jeszcze za wcześnie. Większość spraw będziemy konsultować, ale decyzja zawsze należy do nas – zastrzegła Agnieszka. A Ken Meyerson znalazł dla nas czas na dłuższą rozmowę po joggingu.

Witamy w Polsce. Jak się panu tutaj podoba?
– Już się nie dziwię, dlaczego Agnieszka i Urszula chcą mieszkać tylko w Krakowie. Rozmawiamy właśnie w najładniejszym Sheratonie, jaki kiedykolwiek widziałem. A sypiałem w Miami, Chicago, Paryżu… W drodze z lotniska czułem się z kolei jak na autostradzie w Miami. Magda Grzybowska (również pracuje dla Lagardere’a – przyp. red.) powiedziała mi, że stan polskich dróg nie jest zbyt dobry, ale ja daję infrastrukturze drogowej pięć gwiazdek! Stare Miasto jest piękne. Byłem też w dzielnicy żydowskiej. Jak ona się nazywa? Kazimierz? Naprawdę cieszę się, że tu jestem.

Pomówmy o tenisie. Co zmienia się w życiu sióstr Radwańskich po podpisaniu umowy z Lagardere?
– Mamy kontakty ze sponsorami, organizatorami turniejów, władzami WTA, reprezentujemy też innych zawodników. Dzięki temu wszystkiemu zmieni się wiele spraw. Ale dużo zależy od tego, jak będzie układała się nasza współpraca. Będę musiał poznać polski rynek czy kulturę choćby po to, aby dowiedzieć się, czy jest szansa na rozegranie turnieju pokazowego w waszym kraju. Nie znam się na waszej ekonomii, nie znam historii polskiego tenisa. Przyjechałem więc do Krakowa po naukę. Chcę przekonać się, czy są tu możliwości zarabiania pieniędzy. Ale wcale nie myślę w kategoriach „wielki Amerykanin przyjechał do prowincjonalnej Polski”. Po prostu spotkałem Roberta Radwańskiego w Tokio, podszedłem, powiedziałem, że nazywam się Ken Meyerson i że moja firma byłaby zainteresowana reprezentowaniem Agnieszki i Urszuli. Przecież na pewno ich sytuacja w ten sposób się nie pogorszy.

Łatwiej będzie pomóc Agnieszce, tenisistce ze światowej czołówki, czy Urszuli, która powoli dopiero wdrapuje się na szczyt?
– To dobre pytanie, ale będę umiał na nie odpowiedzieć dopiero wtedy, gdy spędzę z nimi więcej czasu. Muszę poznać ich oczekiwania. Na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że obie są chętne do współpracy.

Czy negocjacje z nimi były trudne? Ojciec sióstr twierdzi, że kontrakt został podpisany na specjalnych warunkach.
– Przede wszystkim zamierzam być politycznie poprawny i zgadzać się ze wszystkim, co mówi Robert Radwański. Nie chcę tworzyć niezręcznych sytuacji. Więc jeśli pyta mnie pan o specjalne warunki, to odpowiadam, że to prawda. Zresztą każdy kontrakt musi być dopasowany do sytuacji i każdy ma jakieś szczególne cechy. Proszę jednak pamiętać, że moja praca wcale nie polega na pobieraniu premii z dochodów Agnieszki. Bierzemy jedynie prowizje z umów, które sami położymy na stole. Jeśli więc ojciec załatwi kontrakt bez naszego udziału, to nie widzę problemu. Niech Bóg mu pobłogosławi. Ja chcę po prostu pomóc. I musi pan wiedzieć, że mam naprawdę trudną pracę. Kto mówi inaczej, nie ma racji.

W jednym z wywiadów Radwański nazwał ludzi pracujących w agencjach menedżerskich idiotami.
– Nie jest pierwszym, który tak powiedział. To oczywiste, że idioci pracują w mojej branży, ale w pana branży przecież też są. Jednak powoli, ale konsekwentnie zamierzam wyprowadzać Roberta z błędu. Boisko jest równe dla wszystkich. Przyjechałem tu z własnymi pieniędzmi, na razie niczego nie gwarantuję. Chcę jednak, abyśmy zbudowali naszą współpracę na zaufaniu. Bo jeśli on mnie nie polubi, to niezależnie od tego, czy przyniosę mu 10 dolarów, czy 10 milionów, to i tak na końcu wszystko się sp… Wiem, jaki był nieustępliwy w kwestii współpracy z innymi agencjami i jak asekuracyjnie podchodził do sprawy. Ale do tej pory był bardzo miły i jak na razie świetnie mi się z nim współpracuje. Opowiem panu anegdotę. Zacznijmy od tego, że jestem namiętnym fanem tenisa, a możliwość oglądania meczów na żywo to jeden z największych uroków mojej pracy. Pewnego razu głośno emocjonowałem się spotkaniem Agnieszki. Robert mógł pomyśleć, że jestem tylko głupim Amerykaninem. A może spodobała mu się moja pasja? Po meczu uścisnął mi dłoń i zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie. To był początek naszej znajomości.

Wasze relacje pewnie byłby jeszcze lepsze, gdyby załatwił pan siostrom kontrakt odzieżowy?
– Mam taki zamiar. Można powiedzieć, że teraz kolej na mnie, bo oni już swoje zrobili. Agnieszka jest przecież w czołówce najlepszych tenisistek świata. Nie wiem, czy w Polsce cieszy się dobrym wizerunkiem, ale z marketingowego punktu widzenia ma wszystko, co potrzebne. Jest piękna, zdolna i młoda.

To oznacza, że zainteresowanie ze strony sponsorów jest duże?
– Podpisaniem umowy z Radwańskimi interesowały się m.in. chińskie firmy. Problem polega na tym, że one bywały niewypłacalne, a dla menedżera to najgorszy koszmar. Dlatego odrzucamy ich ofertę. Są także propozycje ze strony Fila czy Lacoste’a. Jest też duże zainteresowanie ze strony Adidasa. Firma ma świetne portfolio, prowadzi interesy w Polsce i byłaby idealna dla Agnieszki. Problem polega na tym, że firmy przygotowują budżety pod koniec roku. Pytanie brzmi: czy czekamy aż do grudnia, czy podpisujemy umowę już teraz, ale być może na mniej korzystnych warunkach? Decyzję oczywiście zostawiam Radwańskim. Ja tylko przedstawię im paletę propozycji. Ale według mnie lepszy wróbel w garści niż kanarek na dachu.

Czego może pan wymagać od Radwańskich?
– Niczego. Może jedynie wsparcia i zaufania. To właśnie jest właśnie piękno mojego zawodu. Dam przykład. Jeśli załatwimy prowizję za występ Agnieszki w Charleston, to ja nie mogę oczekiwać, że przyjmie ofertę tylko dlatego, bo agent chce zgarnąć swoją część. Wykładam jej na stół propozycję i to wszystko. A ona może powiedzieć, że zamiast do Charleston woli jechać do Miami albo zostać w Krakowie i się uczyć.

Wspominał pan o jej wizerunku. Polskie media często porównują Agnieszkę do Karoliny Woźniackiej i Polkazazwyczaj na tle Dunki wypada blado.
– Caroline utrzymuje znakomite kontakty z prasą, ma klasę, elegancję, jest bardzo dojrzała i przede wszystkim w ostatnich miesiącach regularnie wygrywa. Nasza agencja może tylko korzystać na tym fenomenie. A Agnieszka? Nie chodzi o to, by częściej się uśmiechała. Co musi zrobić? Wiem, jak to brzmi, ale po prostu wygrywać. Awans do półfinału Wielkiego Szlema czy zwycięstwa w kilku dużych turniejach, gwarantuję to panu, sprawią, że zainteresowanie nią zdecydowanie wzrośnie. Nawet gdybym był najlepszym menedżerem na świecie, trudno byłoby pod tym względem zrobić krok w przód bez jej awansu np. do najlepszej piątki rankingu. Nawet piękna Ana Ivanović, za którą każdy obejrzałby się na ulicy, nie cieszyła się takim zainteresowaniem jak Wozniacki.