J-23 nadaje z SW19: Bo trawa była za gęsta

/ Artur St. Rolak , źródło: Korespondencja z Wimbledonu, foto: AFP

To jeden z tych tytułów, które zostały wymyślone i wysłane do redakcji (dla porządku: nie naszej), ale nie ukazały się drukiem. Mają jednak swój urok, więc szkoda by było, gdyby wszelki ślad po nich zaginął. W internecie przetrwa przynajmniej dopóki serwer nam nie padnie.

Artur St. Rolak z Wimbledonu

Nie wiadomo, czy do tego tytułu nie trzeba będzie kiedyś wrócić, bo ktoś przegra i jakoś będzie się tłumaczył z porażki. Ernests Gulbis, półfinalista Roland Garros, odpadł w drugiej rundzie Wimbledonu, ale na kort się nie skarżył, choć słychać głosy, że trawa zasiana nierówno – w jednym kącie kortu jest rzadka, w innym znów gęsta.

Łotysz, dla urozmaicenia, zwrócił uwagę na piłki. Zarzucił slazengerom, że nie kręcą się w Londynie tak żwawo jak babolaty w Paryżu i zamiast odbierać z naciągu zachętę do rotacji, po prostu ześlizgują się z rakiety.

Gulbis przegrał z Serhijem Stachowskim, który po meczu odpowiadał na pytania wszystkich chętnych, lecz w jednym przypadku odmówił. Szkoda, że padło akurat na Żenię, który o tenisistach pisze życzliwie niezależnie od ich narodowości. Stachowski, chłopak z Kijowa, bez ogródek oświadczył, że „z Ruskimi już nie gada”.

Nazwisko Ukraińca dobrze pamięta Roger Federer, bo przegrał z nim tu przed rokiem. Tego faktu nie przegapił autor codziennego „wstępniaka” do programu turniejowego. Clive White przypomniał bowiem, że w 2013 roku drugiej rundy The Championships nie przetrwało kilkoro mistrzów Wielkiego Szlema. Powołał się na przypadki Marii Szarapowej, Wiktorii Azarenki, Rafaela Nadala i właśnie Federera.

W tekście White’a można było doszukać się podtekstu, że dziś niespodzianki również są spodziewane. Strona została ozdobiona dwoma zdjęciami. Na drugim – do pierwszego zaraz wrócimy – Gulbis zaciska pięść z radości po udanej akcji w pierwszej rundzie. Brawo dla autora: trafił pan!

Pierwsza fotografia przedstawia Agnieszkę Radwańską wpatrzoną w piłkę, która poleciała w stronę Andreei Mitu, poniedziałkowo-wtorkowej rywalki Polki. W środę w niecałą godzinę „Isia” przekonała wszystkich, a zwłaszcza Casey Dellaquę (nie taka lewa ręka straszna, jak ją malują), że nie co roku sensacje chodzą parami, a tym bardziej stadami.

A trawa? No, za śliska była, o czym obie tenisistki zaświadczyły zgrabnymi wywrotkami.