Magdalena Grzybowska: Bulgot emocji

Bartosz Chmielewski , foto: archiwum Tenisklubu

Bartosz Chmielewski

Z cyklu: Magda radzi

Koniec sezonu upływa pod dyktando emocji związanych z Mastersami (w kobiecej odmianie zwanym oczywiście The Championships) i rozgrywkami narodowych reprezentacji. Zwycięska drużyna Pucharu Federacji wyłania się już we wrześniu, trochę w cieniu przebrzmiewającego jeszcze echa US Open. W tym roku sąsiedztwo rozgrywek Pucharu Federacji z amerykańską lewą Wielkiego Szlema nie przeszkodziło Rosjankom. Dobra forma Anny Czakwetadze i Swiety Kuznecowej w amerykańskim cyklu na twardych kortach i świetny występ w US Open był proroctwem fedcupowego sukcesu.

W grudniu, gdy puchar pań jest już lekko przykurzony, część nagród za wygrane pojedynki pewnie już dawno roztrwoniona na buty, torebki czy inne posezonowe przyjemności, do finału Pucharu Davisa stają panowie. A my swój finał mieliśmy we wrześniu. Polacy, wygrywając kolejno z Nigerią, Grecją i wreszcie w Puszczykowie z Marokiem, awansowali do Grupy I w Strefie Euro-Afrykańskiej. Ten wynik pozostanie na pewno jednym z milszych momentów w ich karierze, choć długo by się spierać, co lepsze: pocenie się na własny rachunek, czy dla drużyny. Ponoszenie pełnej odpowiedzialności za niepowodzenie, czy odpowiedzialność grupowa? Prawo do całej radości, czy dzielenie się nią z kolegami?

Nie wszyscy lubią to drugie, ale są tacy, dla których udział w rozgrywkach drużynowych – w sporcie, w którym tak często pozostawieni są sam na sam ze sobą – jest najlepszym doświadczeniem z możliwych. John McEnroe, uczestnik 31 meczów reprezentacyjnych, członek legendarnego składu z Agassim i Samprasem na czele, powiedział, że dla startu w Pucharze Davisa pojechałby na drugi koniec świata. I często otwarcie krytykował rodaków, którzy unikali gry lub żądali bajońskich gratyfikacji za reprezentowanie własnego kraju.

Niedawno miałam okazję przypatrywać się Kasi Piter, Sandrze Zaniewskiej i Weronice Domagale w Reggio Emilia podczas Pucharu Federacji do lat 16. Polki zdobyły srebrny medal, doświadczając na pewno tego wszystkiego, co charakteryzuje grę dla drużyny: odpowiedzialności, potrzeby kompromisu, presji, konieczności zaangażowania się w mecz koleżanki tuż przed własnym występem.

Jednak poza kortem uśmiechom i chichom nie było końca – na posiłkach Polki były najweselsze, na trybunach kibicując sobie wzajemnie – bezapelacyjnie najgłośniejsze. Marcin Stanglewicz, ich trener, nie pamiętał, żeby kiedykolwiek zebrała się tak fajna ekipa. A bywały różne – a to najlepsza zawodniczka nie chciała grać na korcie numer 15 (oddalonym o 30 metrów od bardziej reprezentacyjnego kortu numer 3, który wcześniej zajęły młodsze debiutantki), bo tam zbyt mocno wiało, i żądała zmiany. Innym razem pierwszy i drugi kapitan przez dwa dni nie mogli dojść do porozumienia, kto ma grać na drugiej rakiecie. Zawodniczki chciały udowodnić swoją wyższość, każda chciała grać.

Puchar Davisa i Puchar Federacji są, bez dwóch zdań, fantastycznymi zawodami. Kipią energią, bulgoczą niecodziennymi emocjami. Głośny doping i jednolite mundurki w barwach krajowych stwarzają poczucie jedności, ale sukces drużyny zależy zawsze od pojedynczych zawodników. Bo tenis nigdy nie przestanie być sportem indywidualnym. Zależy nie tylko od wysiłku graczy na korcie, ale też czegoś, co jest trudno dostrzegalne z boku: tego, czy uda im się – pomimo dumy, sportowego egoizmu i zażartości – stworzyć atmosferę serdeczności i dążenia do wspólnego celu.

Wszystkiego można się nauczyć i taką postawę coraz częściej promują ITF i WTA. Podczas szkoleniowego spotkania w Reggio Emilia, zorganizowanego na półmetku rozgrywek, starano się wpoić nastolatkom, że gra dla kraju powinna być wielką wspólną radością, a sekwencja pełnych ekspresji zdjęć z „dorosłych” pucharów mówiła sama za siebie. Mdlejący kapitanowie drużyn, taniec na trybunach, głośna muzyka, pomalowane policzki kibiców, transparenty i burza mózgów na ławeczce między gemami – rozgrywki drużynowe w tenisie są i powinny być inne!