Andrzej Fąfara: Skrzynka majora Wingfielda
Zbliża się kolejny turniej wimbledoński, jest więc dobra okazja do przypomnienia początków pięknej gry zwanej tenisem. Dlaczego tenisem? Tego do końca nie wiadomo. Przypuszcza się, że nazwa pochodzi od francuskiego tenez (trzymaj, uważaj), ale pewności do końca nie ma.
Tekst Andrzej Fąfara
Równie trudno wskazać jednoznacznie osobę, która tę grę wymyśliła. Chodzi oczywiście o jej nowoczesną, podobną do dzisiejszej formę, która pojawiła się w drugiej połowie XIX wieku, a nie o klasztorne czy dworskie zabawy rodem ze średniowiecza.
Uznajmy więc, że wynalazców tenisa było kilku. Jeden z nich nazywał się Harry Gem, był obywatelem brytyjskim, prawnikiem, oficerem (dosłużył się stopnia majora w korpusie strzelców), pisarzem i sportowcem. Rozgłos przyniosło mu to ostatnie wcielenie. Najpierw nieduży, lokalny, zwłaszcza gdy wygrał zakład, że przebiegnie z Birmingham do Warwick (21 mil, czyli prawie 34 kilometry) w czasie krótszym niż trzy i pół godziny.
Większą sławę zyskał jednak dzięki tenisowi, a właściwie dzięki grze, która bardziej przypominała baskijską pelotę. Major Gem wraz ze swoim hiszpańskim przyjacielem Augurio Pererą, z zawodu handlowcem, oddawał się owej dziwacznej rozrywce przez dobrych kilka lat (1859-1865), po czym w 1872 roku założył pierwszy na świecie klub tenisowy. Miało to miejsce w Leamington Spa, dość znanym uzdrowisku w hrabstwie Warwickshire. Ktoś, kto będzie szukał informacji o tym miasteczku w internetowej wikipedii, dowie się, że stamtąd pochodzi bramkarz Manchesteru United Ben Foster. O początkach tenisa nie ma nawet słowa. I jeszcze jedno, gwoli wyjaśnienia – nazwisko majora Gema nie ma nic wspólnego z gemem tenisowym, który pochodzi od angielskiego słowa game (gra).
Sport bez przyszłości
W grudniu 1873 roku, czyli ponad rok po powstaniu klubu w Leamington Spa, inny brytyjski major Walter Clopton Wingfield również grał w coś, co od biedy można by nazwać tenisem. Dlaczego w grudniu, nie wiadomo. Może zima była wtedy na Wyspach łagodna. Spośród dwóch majorów ten drugi okazał się człowiekiem dużo bardziej praktycznym. Po pierwsze w 1874 roku opatentował nową grę, nadając jej dwie nazwy: grecką sphairistike (gra w piłkę) i angielską lawn tennis (tenis na trawie). Tak zresztą zatytułował swoją ośmiostronicową książkę („Sphairistike or Lawn Tennis”), w której zawarł przepisy nowej gry.
Najważniejszym jednak posunięciem majora Wingfielda była sprzedaż skrzynki zawierającej dwie rakiety, piłki, siatkę oraz reguły gry. Ów tenisowy pakiet zrobił furorę nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale także w Stanach Zjednoczonych. To dzięki skrzynce majora Wingfielda tenis szybko się rozprzestrzenił, stając się grą popularną wśród zamożniejszej części społeczeństwa.
Z intensywną działalnością majora Wingfielda zbiegła się inauguracja pierwszego turnieju wimbledońskiego. Rywalizację z udziałem 22 graczy zorganizował klub krykietowo-tenisowy (All England Lawn Tennis and Croquet Club), mający swą siedzibę na czterech akrach gruntu przy Worple Road w Londynie. Był rok 1877, Wielką Brytanią rządziła królowa Wiktoria, kraj, korzystając z dobrodziejstw rewolucji przemysłowej i posiadania kolonii, korzystał z wyjątkowej prosperity.
Tenis był na razie tylko skromniutkim dodatkiem do tych sukcesów. Pierwszy turniej wimbledoński oglądało zaledwie 200 widzów. Zawodnicy walczyli na trawie, linie oznaczone były płóciennymi taśmami. W ciągu pięciu dni rozegrano 21 pojedynków. W weekend zrobiono przerwę z uwagi na mecz krykieta między zespołami Eton i Harrow. Wyznaczony na poniedziałek finał trzeba było kilkakrotnie przekładać z powodu deszczu. Ostatecznie mecz o główną nagrodę odbył się dopiero w czwartek, 19 lipca, o godzinie 16:30. Spencer Gore pokonał po 48 minutach Williama Marshalla 6:1, 6:2, 6:4. Londyński „Times” dał króciutką wzmiankę o pierwszym wimbledońskim finale dopiero na jedenastej stronie. Musiało minąć trochę czasu, zanim tenis trafił na czołówki nie tylko brytyjskiej, ale i światowej prasy.
Gore miał w chwili historycznego zwycięstwa 27 lat. Był utalentowanym krykiecistą i nie ukrywał, że ten sport jest mu znacznie bliższy niż tenis. Wygranie dwunastu gwinei i srebrnego pucharu nic w tej kwestii nie zmieniło. Gore stanowczo twierdził, że tenis nie ma przyszłości, bo jest grą zbyt monotonną. Jakże się pomylił. Sam jednakowoż wcale nie grał monotonnie. Atakował przy siatce, zaskakując rywali wolejami. Ale rok później Frank Hadow znalazł na to sposób. Pokonał Gore’a w drugim wimbledońskim finale, przerzucając konkurenta efektownymi lobami. Zarówno woleje Gore’a, jak i loby Hadowa, były w owym czasie tenisowymi nowinkami, szybko zresztą podchwyconymi przez innych graczy.
Wimbledon aż do śmierci
Jak wyglądał ówczesny tenis od strony regulaminowo-sprzętowej? Siatka początkowo była wyższa niż dziś, a boisko miało kształt dwóch trapezów. Linie oznaczano płóciennymi taśmami. Sposób liczenia punktów nie odbiegał od dzisiejszego. Stroje nie ułatwiały zawodnikom zadania. Panowie występowali na korcie w długich spodniach, koszulach z długimi rękawami oraz kamizelkach. Panie nosiły suknie do kostek, by zminimalizować ryzyko odsłonięcia choćby kawałka nogi. Buty były ciężkie, wykonane ze skóry. To się oczywiście z biegiem lat zmieniało, podobnie jak rakiety oraz piłki. Tylko trawiasta nawierzchnia pozostawała niezmiennie ta sama, przynajmniej na Wimbledonie.
Kobiety pojawiły się na kortach AELTC siedem lat po mężczyznach. Pierwszy finał rozegrany w 1884 roku przyniósł zwycięstwo córce wikarego z Londynu, 19-letniej Maud Watson, która pokonała swoją starszą siostrę Lillian 6:8, 6:3, 6:3. Zwyciężczyni powtórzyła sukces w następnym roku, ale nie ona była największą gwiazdą kobiecych turniejów wimbledońskich w tamtych czasach. Na to miano zasłużyła Lottie (Charlotte) Dod, która wygrywając po raz pierwszy w 1887 roku, miała niespełna 16 lat. Nikt nigdy nie triumfował w tym turnieju w tak młodym wieku, przynajmniej w singlu. Martina Hingis, gdy zdobywała tytuł w deblu, była o trzy dni młodsza niż Lottie.
Panna Dod występuje w Księdze Guinnessa jako najwszechstronniejsza sportsmenka wszech czasów. Nic dziwnego. Oprócz tego, że pięciokrotnie wygrała Wimbledon, startowała też w sukcesami w innych dyscyplinach. Była mistrzynią Wielkiej Brytanii w golfie, występowała w reprezentacji kraju w hokeju na trawie oraz zdobyła srebrny medal w łucznictwie na igrzyskach olimpijskich w 1908 roku w Londynie. To jeszcze nie wszystko. Dzielna Lottie jeździła także na rowerze, uprawiała łyżwiarstwo figurowe i wspinaczkę wysokogórską. Na Wimbledonie mogła odnieść więcej zwycięstw, ale spóźniła się na jeden z turniejów, gdyż akurat żeglowała po morzu.
Lottie Dod miała oczywiście talent do sportu, ale na pewno nie mogłaby wieść życia wypełnionego tenisem, łucznictwem i innymi dyscyplinami, gdyby nie sprzyjająca sytuacja rodzinna. Jej ojciec Joseph Dod zbił fortunę na handlu bawełną, więc czwórka jego dzieci nie musiała się martwić o byt i parać pracą. Wszyscy uprawiali sport, ale Lottie robiła to z największą namiętnością. Ta skłonność nie opuściła jej do ostatnich chwil życia. Umarła w czerwcu 1960 roku w wieku 89 lat, słuchając radiowej transmisji z Wimbledonu.
Oglądam stare zdjęcia majora Wingfielda, Lottie Dod oraz Spencera Gore’a, jakże różniące się od obrazków, które przynosi nam współczesny tenis. I zastanawiam się, czy za 100 lat fotografie sióstr Williams, Rafaela Nadala i Rogera Federera będą równie odmienne od tej przyszłej tenisowej rzeczywistości…