Adam Romer: i co tym razem?
Nowy rok, nowy sezon, nowe szanse… Czego tym razem mogą oczekiwać miłośnicy tenisa? Kto nas zaskoczy, a kto zawiedzie? Jak wypadną nasi, a jak sąsiedzi? Takie pytania zawsze pojawiają się na początku sezonu, jednak na odpowiedzi, choćby wstępne, musimy jeszcze trochę poczekać. Ale powróżyć z fusów nikt nam nie zabroni.
Felieton Adama Romera
I co z tych fusów wywróżyć się da? Jak ktoś się uprze, to właściwie wszystko: Agnieszka Radwańska wreszcie wygrywa turniej Wielkiego Szlema i wskakuje do najlepszej piątki na świecie. Polska awansuje do Grupy Światowej Pucharu Davisa. Trzeci Polak dobija do pierwszej setki rankingu ATP. Roger Federer i Rafael Nadal wprowadzają tenis na niespotykany dotychczas poziom i rozdzielają między siebie pawie wszystkie najważniejsze tytuły. Prawie wszystkie, bo Brytyjczycy – po 75 latach posuchy – świętują na Wimbledonie sukces Szkota.
Niemożliwe? A dlaczego nie? Kto 12 miesięcy temu powiedziałby, że w Paryżu wygra niepozorna Włoszka po finale z Australijką? Że Nadal rozłoży rywali na łopatki kolejno na Roland Garros, Wimbledonie i Flushing Meadows? Że kolejną liderką światowego rankingu zostanie biegle mówiąca po polsku Dunka? I że Puchar Davisa zawędruje aż do Belgradu?
Nie znam takiego mądrego, który by to wszystko przewidział. Dlatego podobnie nierealnie brzmiące zapowiedzi przed sezonem 2011, te wymienione na wstępie, są tak samo uprawnione jak każda inna przepowiednia. Trzeba tylko mieć trochę wyobraźni, wiary, dużo tupetu i jeszcze więcej szczęścia, by po kolejnych 12 miesiącach cieszyć się z trafnie przewidzianych wydarzeń na światowych i polskich kortach. Może więc po prostu wrócimy do tego tematu na początku 2012 roku?
Jeśli jednak miałbym się poważnie i bez szaleńczych spekulacji pochylić nad czekającymi nas wydarzeniami, to nie umiałbym się obronić przed minorowym nastrojem. Bo w 2011 roku lekko nie będzie. Szczególnie w polskim tenisie. Starsza z krakowskich sióstr wkracza w sezon tuż po kontuzji i operacji, w niewiadomej formie i w chwili, gdy nikt chyba nie wie, nawet ona sama, czy jest w stanie wytrzymać morderczą rywalizację na szczycie rankingu.
Podobnie już pierwsze tegoroczne starty mogą wypchnąć Łukasza Kubota i Michała Przysiężnego z elitarnej setki, a potem długo nie dać szansy na powrót. Do tego w Pucharze Davisa i Pucharze Federacji realizm podpowiada, że już utrzymanie dzisiejszej pozycji może być sporym sukcesem. Chyba najgorszy w tym czarnym scenariuszu jest fakt, że do naszych najlepszych mało kto dołącza.
Na szczęście ratuje nas nauka zwana statystyką. Najbardziej prawdopodobne będzie bowiem, że znajdziemy się gdzieś pośrodku z naszymi przepowiedniami. Coś się sprawdzi, a coś nie. Baczmy tylko pilnie, by trafione przepowiednie nie dotyczyły tylko tenisa światowego, a nietrafione polskiego. Ale to byłaby skrajna niesprawiedliwość.
Na koniec muszę się wytłumaczyć z jednej rzeczy, szczególnie, że jest to rzecz niemiła. A chodzi o podwyżkę… Niestety po raz pierwszy w historii „Tenisklubu” zdecydowaliśmy o podniesieniu ceny pojedynczego egzemplarza. Mam nadzieję, że nasi czytelnicy nam to wybaczą i zrozumieją. Nie mieliśmy wyjścia: podwyżka stawki VAT, pełzająca inflacja… I mógłbym tak jeszcze wymienić kilka powodów, bo rachunek ekonomiczny jest bezlitosny. Jednak najważniejsze dla naszych wiernych czytelników powinno być to, że dzięki temu możemy zagwarantować, iż „Tenisklub” będzie jeszcze lepszy, ciekawszy i, na co bardzo liczę, będziecie Państwo sięgać po nasz magazyn jeszcze częściej.