Australian Open. Łabędzi śpiew europejskiej dominacji?

/ Szymon Frąckiewicz , źródło: własne, foto: AFP

Do męskich półfinałów tegorocznego Australian Open awansowali tylko Europejczycy. To pierwszy taki przypadek w turnieju wielkoszlemowym od niemal dwóch lat, pomimo iż w ostatniej dekadzie zdarzało się to nadzwyczaj często. Czy to jeden z ostatnich objawów europejskiej dominacji?

Hiszpan, Grek, Francuz i Serb – przedstawiciele tych nacji dotarli do półfinałów Australian Open. Tym samym po raz pierwszy od Roland Garros 2017 do tej fazy wielkoszlemowego turnieju dotarli tylko przedstawiciele Starego Kontynentu. I choć przez niemal dwa ostatnie lata do takiej sytuacji nie doszło, to licząc od początku 2010 roku już po raz 25. w najlepszej czwórce jednego z czterech najważniejszych turniejów nie znalazł się przedstawiciel innego kontynentu. Pozostaje pytanie: czy europejska dominacja powoli wygasa, czy może odradza się po krótkim “kryzysie”?

Aby lepiej zobrazować jak bardzo tenisiści z naszego kontynentu dominują w ostatnich latach, należy poświęcić chwilę uwagi kilku znaczącym faktom. Jak zostało wspomniane, na 37 wielkoszlemowych turniejów rozegranych od 2010 roku, aż w 25 półfinalistami zostali tylko Europejczycy. Ponadto ani razu reprezentant kraju z innego kontynentu nie pojawił się w wielkoszlemowym półfinale od US Open 2009 aż do French Open 2013. Dokładnie 15 turniejów, niemal pełne 4 lata! Dodatkowo, żadnemu z nich ta sztuka nie udała się również w 2015 roku. Tymczasem między 2000, a 2009 rokiem, “mistrzostwa Europy” w półfinałach zdarzyły się raptem 10 razy. Wcześniej, od 1990 do 1999, zaledwie… trzy. Były to Australian Open i Wimbledon w 1990 roku oraz French Open w 1998.

Co więcej, ostatnim “nieeuropejskim” triumfatorem Wielkiego Szlema pozostaje Juan Martin del Potro. Od jego zwycięstwa w US Open minie w tym roku 10 lat. Poprzednim, który sięgnął po puchar był również Argentyńczyk – Gaston Gaudio, który dokonał tego w 2004 roku w Paryżu. Poprzednim rokiem, w którym laury zbierali tylko Europejczycy, był 1988, kiedy to na światowych kortach dominowali dwaj Szwedzi: Mats Wilander i Stefan Edberg.

Tak znacząca przewaga Europy nad resztą świata wynika oczywiście w dużej mierze z wykreowania się “Wielkiej Czwórki”, “wspieranej” na przestrzeni lat przez Marina Czilicia, Stana Wawrinkę czy Davida Ferrera. Wszyscy ci zawodnicy są już jednak bliżej końca kariery, niż jej początku. Ferrer ostatni występ planuje podczas tegorocznych zawodów w Madrycie, bądź w Barcelonie, a w przypadku Murraya porzucenie profesjonalnego sportu wydaje się bliskie, ze względu na jego problemy zdrowotne.

Ostatnie turnieje pokazały jednak, że dominacja Europy może mieć się powoli ku końcowi. Na przestrzeni ostatnich sześciu turniejów do finału byli w stanie awansować Kevin Anderson czy Juan Martin del Potro. Jeśli ten pierwszy w Australii zaliczył tylko “wypadek przy pracy” i w kolejnych miesiącach dalej będzie pokazywał tak wysoką formę jak przez ostatnie dwa lata, to kto wie, może wkrótce wywalczy wymarzony tytuł. Również Juan Martin del Potro, o ile nie będą go nękać kontuzje, może wreszcie powtórzy wyczyn sprzed 10 lat. Ponadto wciąż niespełniony wydaje się Kei Nishikori. Japończyk grał w finale US Open już w 2014 roku i przegrał wtedy z Marinem Cziliciem. Od tamtej pory jeszcze dwukrotnie występował w półfinale nowojorskiej imprezy. Jeśli Japończyk będzie zacznie prezentować bardziej stabilną formę i wzmocni się fizycznie, również może stać się pierwszym Azjatą z wielkoszlemowym triumfem. Regularnie z dobrej strony pokazuje się też Milos Raonic. Pochodzący z Czarnogóry reprezentant Kanady jak dotąd jednak “odbija” się zazwyczaj od najlepszych w decydujących fazach turnieju.

Nie można oczywiście zapominać o młodych talentach. Chociażby o tym, który może uprzedzić Nishikoriego w zdobyciu trofeum dla Azji, czyli Hyeonie Chungu. Koreańczyk w zeszłym roku dotarł do półfinału w Australian Open i kto wie, co by do tego czasu osiągnął, gdyby po drodze nie przeszkodziły mu kontuzje. Urodzony w Suwon zawodnik wciąż ma jednak przed sobą całą karierę i wkrótce może powrócić do pełni formy, a wówczas będzie groźny dla każdego. W tym tygodniu w Melbourne pierwszy wielkoszlemowy ćwierćfinał rozegrał Frances Tiafoe. Amerykanin robi w ostatnim czasie znaczne postępy i jeśli się to utrzyma, może w końcu, pierwszy raz od czasów Samprasa, Agassiego i Roddicka, kibice w Stanach będą mogli cieszyć się z tytułów w singlu mężczyzn. Bardzo obiecująco wygląda też gra 19-letniego Australijczyka Alexa de Minaura. Może europejska dominacja musi zostać przełamana stopniowo? Wówczas de Minaur, którego matka jest Hiszpanką, wydaje się idealnym kandydatem by tego dokonać.

Co jeśli jednak to po prostu kolejna generacja Europejczyków ze Stefanosem Tsitsipasem na czele będzie kontynuować dzieło swoich idoli? Wspomniany Grek, przełamujący w Melbourne swe słabości Lucas Pouille, Dominic Thiem, Borna Czorić, a może i Hubert Hurkacz, mogą nie pozwolić na dzielenie się triumfami z resztą świata.