AO: Czilić musi obudzić się z kogutami. Inaczej przegra

/ Szymon Adamski , źródło: własne, foto: AFP

 Przed startem Australian Open pisaliśmy, że Marin Czilić jest jednym z nielicznych tenisistów, którzy mogą zagrozić Rogerowi Federerowi w drodze po obronę tytułu. Zdanie podtrzymujemy, choć mądrzejsi o szereg informacji z ostatnich dwóch tygodni musimy je nieco udoskonalić. Czilić może sprawić niespodziankę tylko wtedy, gdy spełni jeden podstawowy warunek – od razu wejdzie na najwyższe obroty.

29-letniego Chorwata śmiało można uznać za zawodnika doświadczonego. W karierze rozegrał dziesiątki pojedynków o wysoką stawkę, często odczuwając na sobie dużą presję (a jednocześnie wsparcie) ze strony kibiców. Czilić nie przestrasszy się też osoby stojącej po drugiej stronie siatki. Od jego pierwszego starcia z Federerem minęło niedawno dziewięć lat. Można tak jeszcze długo chwalić Chorwata, tylko jest niestety jedno ,,ale". Otóż o Federerze można będzie napisać dokładnie to samo, a później dołożyć jeszcze kilka kolejnych stron o tym, co osiągnął Szwajcar, a do czego Chorwat nawet się nie zbliżył. Mocnych stron ma więcej Federer, dlatego dla Chorwata nie ma ratunku. Nie może polegać tylko na własnych broniach, musi znaleźć słabość u rywala. Do tej pory piętą achillesową Federera były pierwsze sety.

Najwyraźniej było to widać w pojedynkach z Martonem Fucsovicsem i Tomasem Berdychem. Federer nie przypominał siebie samego i nawet z forhendu potrafił potężnie spudłować. Mimo tych wstępnych niepowodzeń, nie było nam jeszcze dane zobaczyć w Australian Open Rogera Federera odrabiającego straty. Rywale nie potrafili wykorzystać słabszych chwil obrońcy tytułu, więc zupełnie nie dziwi, że kiedy ten zaczynał się rozkręcać, oni myślami byli już w szatni. Federer bardzo szybko w każdym dotychczasowym pojedynku wkraczał do strefy komfortu, w której wygodnie się rozsiadał i wydawał komunikaty. Najczęściej brzmiały one w ten sposób: żarty się skończyły, proszę udać się w kierunku wyjścia i nie stwarzać niepotrzebnych problemów. Dotychczas wszyscy byli posłuszni. 

Czilicia też raczej nie będzie stać na zryw i odwrócenie losów pojedynku. Nadzieja umrze ostatnia, ale Federer najczęściej nie pozostawia rywalom światełka w tunelu. Jak wejdzie w uderzenie, to potrafi grać magicznie aż do piłki meczowej. W ich dziewięciu dotychczasowych pojedynkach Czilić trzykrotnie wygrał pierwszą partię. Raz wygrał, raz miał trzy piłki meczowe, raz do szczęścia zabrakło dwóch gemów. Za każdym razem był blisko szczęścia.

A jak wyglądała sytuacja w pozostałych sześciu przypadkach? Federer wygrał wszystkie spotkania, w których triumfował w pierwszej partii. Pięciokrotnie były to zwycięstwa bez straty seta. Te liczby nie przemawiają więc za Cziliciem. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że Chorwat jest świetnie przygotowany pod kątem fizycznym do turnieju, to wciąż jest to nikłe pocieszenie. O dobrym przygotowaniu fizycznym Chorwata możemy mówić tylko dlatego. że został już solidnie przetestowany przez Nadala. Pozostali przeciwnicy też się z nim trochę poszarpali i w taki sposób zebrało się 17 godzin spędzonych na korcie. Wysiłki Federera trwały sześć godzin krócej. 

Ważną rolę w jutrzejszym spotkaniu może odegrać wspomniany już wcześniej Ivan Ljubicić, osoba łącząca dwóch finalistów. Trener Rogera Federera bardzo dobrze zna dziewięć lat młodszego rodaka. Ba, sam trzykrotnie się z nim mierzył i nawet dwa z tych pojedynków wygrał. Federer na pewno otrzymał już cenne wskazówki. Tylko czy on ich w ogóle potrzebuje?

Takie pytania można zadawać w odniesieniu tylko do jednego tenisisty. Jeśli misja oborny mistrzowskiego tytułu w Melbourne się powiedzie, Federer zostanie pierwszym mężczyzną, który będzie miał na swoim koncie dwadzieścia trofeów wielkoszlemowych. W takich chwilach często sukcesy składa się je do kupy i podaje, ile czasu potrzbowałby Federer na uzbieranie tylu trofeów, gdyby wygrywał wszystko pod rząd. W tym przypadku to prosta matematyka – wystarczyłoby pięć lat.

Po co zadowalać się jednak pięcioma, skoro dostaliśmy od Szwajcara wspaniałych dwadzieścia lat. Jeśli Czilić miałby zepsuć jutro Szwajcarowi święto, musiałby zagrać koncert na Rod Laver Arena. Kibice znajdują się więc w doskonałej sytuacji. Wysoki poziom finału jest niemal gwarantowany. Wystarczy rozsiąść się przed telewizorem i czekać na rozwój wypadków. A przy okazji można zarobić. Firma STS za zwycięstwo Marina Czilicia płaci 3,65 zł. Z kolei za każdą złotówkę postawianą na Federera, otrzymamy z powrotem 1,25 zł. Transmisja meczu dostępna będzie na STS TV.