Rozmowy po Cichu: Sesil Karatanczewa

/ Antoni Cichy , źródło: własne, foto: Tenisklub.pl

– Budziłam się i zajmowałam 35. miejsce, następnego dnia obudziłam się i nie miałam po co iść na kort – mówi Sesil Karatanczewa. Jako 15-latka osiągnęła ćwierćfinał Rolanda Garrosa, później była dyskwalifikacja, zmiana barw, a dziś jest końcówka drugiej 100.

Z Sesil Karatanczewą rozmawia Antoni Cichy

Tak burzliwych karier w świecie tenisa wiele się nie ostało. Mało która jest naznaczona tyloma skandalami. Bo losy mało której zawodniczki splatają loty z tenisowego nieba do piekła, dyskwalifikację, zmianę barw, oskarżanie premiera kraju o molestowanie seksualne i wciąż tlącą się nadzieję, że to co było, to wcale nie koniec. Że furtka do wielkiego tenisa jeszcze się nie zatrzasnęła.

Sesil Karatanczewa była złotym dzieckiem bułgarskiego tenisa. Kto wie, może wręcz światowego. Jako 14-latka prowadziła w juniorskim rankingu. Na zawodowe korty przeszła bezboleśnie. W wieku 15 lat osiągnęła ćwierćfinał Rolanda Garrosa. I wtedy ruszyła lawina zdarzeń, które naznaczyły jej karierę i życie.

Kilka miesięcy później została zdyskwalifikowana na 2 lata za stosowanie nandrolonu. Usprawiedliwiała się ciążą, ale Sportowy Sąd Arbitrażowy odrzucił apelację. Wróciła, a w 2009 roku zmieniła barwy i przez 5 lat reprezentowała Kazachstan. To nie koniec kontrowersji. W 2012 później oskarżyła premiera Bułgarii Bojko Borrisowa o molestowanie seksualne. Do zajść doszło – jak ujawniała – kiedy miała 14 lat.

Dziś ma 28 lat. I nadal wierzy, że dobre chwile na korcie wciąż przed nią.

""


Jak na pani karierę wpłynęło tak wczesne wejście w świat zawodowego tenisa?

To był zły wybór. Gdybym miała córkę i chciała, żeby uprawiała tenisa, nie naciskałabym na nią, na tak wczesne rozpoczęcie kariery. Jest czas na wszystko. Granica wieku stale się podnosi, nie widzę problemu, jeśli ktoś wchodzi do zawodowego tenisa w wieku 18 czy 19 lat. Wciąż ma przed sobą wiele sezonów. Nie trzeba zaczynać zbyt wcześnie.

Ale czy pani miała w ogóle wybór? Wygrała juniorski Roland Garros, kilka ważnych turniejów, prowadziła w juniorskim rankingu. Przejście do zawodowego tenisa wydawało się naturalną decyzją.
To prawda… Ale myślę, że samo wczesne wejście do juniorskiego tenisa też nie było dobre. Wygrywasz wszystko, jak leci, ale mentalnie nie musisz być gotowy. Zwycięstwa wcale o tym nie przesądzają. Dziecko może się nadal rozwijać, rodzice nie mają obowiązku wrzucać go na głęboką wodę, pchać do rywalizacji. Carina Witthoeft skończyła liceum, szkołę wyższą i w niczym nie przeszkadza jej to grać na wysokim poziomie. Pokazuje, że taka droga też jest dobra.

Czuła się pani nastoletnią gwiazdą?
Nie, raczej nie. Poza kortem doświadczałam większych problemów niż na korcie. Kiedy zaczynasz zarabiać, trudniej słuchać innych ludzi. Zmienia się podejście. I tu jest kłopot, jeśli zbyt wcześnie w grę wchodzą pieniądze, a wokoło są niewłaściwe osoby, ciężko twardo stąpać po ziemi. Ale nigdy nie czułam się gwiazdą.

Tak świetny debiut w Roland Garros – ćwierćfinał, musiał wzmóc oczekiwania.
Oczekiwania były wielkie. Te dwa lata przerwy dobrze mi zrobiły. Dobrze i źle. Złe okoliczności, ale sama przerwa okazała się dobra. Doszłam do momentu, w którym czułam się przytłoczona. Zbyt wiele się działo. Jeśli spojrzeć na złote dzieci tenisa, na Jennifer Capriatti, trochę na Martinę Hingis… człowiek bardzo szybko się wypala. Jeśli zaczyna się tak wcześnie, moim zdaniem długo nie da się tego wszystkiego mentalnie wytrzymać.

Później przyszła dyskwalifikacja. Jak ją pani zniosła?
Było mi bardzo ciężko. Przede wszystkim dlatego, że chodziło o moje życie prywatne. Na jaw wyszło zbyt wiele rzeczy, które nie powinny zostać upublicznione. Na pewno, to nic przyjemnego. Z drugiej strony… Miałam trochę czasu, zwróciłam wszystkie pieniądze. Dla mnie to było jak rozpoczęcie całkiem nowej kariery. Zaczynałam od zera i znów musiałam sobie torować drogę do góry. Mam czyste konto, odpokutowałam wszystko. Oczywiście, nie było mi lekko. Budziłam się jednego dnia i zajmowałam 35. miejsce w rankingu WTA, a następnego dnia obudziłam się i nie miałam po co iść na kort.

Próbowała pani walczyć z decyzją o dyskwalifikacji.
Tak, ale została mi jedna szansa – Sportowy Sąd Arbitrażowy w Lozannie. Jak tylko ITF podejmie decyzje, można raz wnioskować o jej ponowne zweryfikowanie. Później nie było już żadnej instancji, do której mogłabym się zwrócić.

Pani prawnicy zarzekali się, że posiadają dowody, które panią oczyszczą.
To nie był właściwie dowód. Wzięłam swoich lekarzy, oni swoich. Moi udowodnili, że taki poziom hormonów wynikał z naturalnych procesów, że nie zażywałam ich, nie wstrzykiwałam. Był jednocześnie zbyt niski, żeby hormony pochodziły z zewnątrz, nie z organizmu. Ale nikt się tym nie przejmował. Najgorsze, że miałam 16 lat, a w tym wieku nie można grać we wszystkich turniejach, federacja stara się chronić młode tenisistki. Tyle że kiedy przyszło do wymierzania kary, zdyskwalifikowano mnie na całe dwa lata…

Ktoś mógł powiedzieć, że ćwierćfinał Rolada Garrosa to zasługa dopingu.
Pewnie byli ludzie, którzy tak uważali. Ale ja znam prawdę. Lekarze przyszli i sami powiedzieli, że podwyższony poziom hormonów w żaden sposób nie wpływał na moją grę, ani pozytywnie, ani negatywnie. Niech ludzie myślą, co chcą. W porządku, nie przejmuję się tym. Ktoś stwierdzi, że to bez znaczenia, ale jedyne, co ma znaczenie, to że przez dwa lata byłam zdyskwalifikowana.

Przechodziły pani przez głowę myśli, że gdyby nie urodziła się w Bułgarii, sprawa mogła się skończyć inaczej?
Powiem szczerze, tak, myślałam o tym. Ale i tak nie da się z tym nic zrobić. Spójrzmy, Richard Gasquet został zdyskwalifikowany na trzy miesiące za kokainę, Maria Szarapowa na półtora roku za lek, który brała przez dziesięć lat, a z drugiej strony jestem ja, szesnastolatka z podwyższonym poziomem hormonów i zdarzeniami z życia osobistego… Nikt nie zważał na to, że prawnie nie jestem dorosła, a sądzi się mnie jak dorosłą.

Czy zmienił się stosunek innych zawodniczek do pani?
Raczej nie. Żadna nie miała na tyle odwagi, żeby podejść i powiedzieć mi coś prosto w twarz. Mogły jednie obgadywać mnie za plecami. Ale trudno było coś mówić, skoro zaczynałam od zera, nie dostałam ani jednej dzikiej karty, nie miałam żadnych przywilejów. Dosłownie wdrapywałam się z samego dołu. Myślę, że to jeden z powodów, dla których zawodniczki w pewnym sensie to zaakceptowały. To, co dzieje się wokół Szarapowej im się nie podoba, bo to po prostu niesprawiedliwe. Jeśli ktoś nazywa się Maria Szarapowa, ma prawie 30 lat i 300 milionów dolarów na koncie, można oczekiwać, że wie, co trafia do jego organizmu.

Reprezentowała pani później Kazachstan.
Nie miałam pieniędzy, a tamtejsza federacja mi je zaoferowała. Nic prostszego. Oddałam wszystko, co zarobiłam na korcie, nie było mnie stać na podróże. Kazachska federacja powiedziała: wierzymy, że wciąż możesz zostać wielką tenisistką, pomożemy ci wrócić, zapłacimy, żebyś dla nas grała. Decyzja czysto biznesowa. Nie rozumiem, dlaczego ludzie tak bardzo poczuli się tym dotknięci, robili z tego wielką aferę. To była kwestia, czy jeszcze zagram w tenisa czy nie. Chciałam grać, więc podjęłam właśnie taką decyzję.

""
W wieku 15 lat awansowała do ćwierćfinału Rolanda Garrosa.
Tak świętowała zwycięstwo nad Venus Williams w 3. rundzie. (Fot. AFP)

Bułgarski związek nie chciał pani pomóc?
Związek powiedział, że nie mają pieniędzy, ale jak wygram turniej, na pewno poprawię swoją sytuację finansową. Ale żeby wygrać, najpierw trzeba tam pojechać, a ja nie miałam za co. Nie latam sobie po całym świecie za darmo. Wszystko kosztuje, bilety lotnicze, jedzenie, hotele. Za to trzeba zapłacić, zwłaszcza na mniejszych rozgrywkach. Ludzie ze związków tego nie pojmują, żyją na innej planecie. Biorą pieniądze od sponsorów, pieniądze znikają. Witamy w Europie wschodniej.

Trudno tak podchodzić do reprezentowania kraju jak do biznesu? Patrzeć na flagę innego państwa obok swojego nazwiska?
Mieszkam w Bułgarii, moja mama jest Bułgarką, tata jest Bułgarem, tu żyjemy, stąd pochodzą moi dziadkowie, tu spędzam czas wolny, tu płacę podatki. Nie czułam się źle. Sama flaga obok nazwiska nie mówi, czy jestem Bułgarką czy nie. W czasie dyskwalifikacji, przez dwa lata nikt nie przyszedł, kiedy trenowałam, nie zapytał, czy zamierzam nadal grać, czy chcę wrócić. Wtedy nie. Ale jak już wróciłam, zagrałam dobrze, po trzech tygodniach bułgarski związek zapytał, czy wystąpię w Pucharze Federacji. Powiedziałam: nie, niestety, ale kiedy ja potrzebowałam pomocy, nie chcieliście mi pomóc, a teraz chcecie, żebym to ja wam pomogła; nie mogę. Podjęłam najlepszą decyzję dla mnie. Moim zdaniem świetną. Wciąż mieszkałam w Bułgarii, grałam dla Kazachstanu, gdzie ludzie traktowali mnie z szacunkiem, bardzo mi pomogli, dali mi drugą szansę. To wszystko powinien zrobić bułgarski związek.

Ale po pięciu latach zdecydowała się pani wrócić do bułgarskich barw.
Po pięciu, sześciu, to było chyba w szóstym roku. Wybrałam Kazachstan z powodu pieniędzy, ale im zależało też na rozwoju tenisa, na zachęceniu do gry dzieci, wychowaniu własnych reprezentantów. Potrzebowali reklamy, dlatego wzięli mnie i jeszcze innych zawodników. Przez sześć lat ja dałam im bardzo dobre wyniki, a oni ogromną pomoc. Ale w pewnym sensie doszliśmy do porozumienia, że już więcej nie możemy sobie dać. I postanowiłam wrócić.

Był też inny, kontrowersyjny epizod. Oskarżyła pani o molestowanie seksualne premiera Bułgarii Bojko Borrisowa.
Pierwszy raz miałam z nim styczność w wieku 14 lat. Drugi raz po osiągnięciu ćwierćfinału Rolanda Garrosa. Mówiąc szczerze, to strasznie brzydka historia. Może do niczego wielkiego nie doszło, ale ciągłe wydzwanianie to nie jest sposób, w jaki mężczyzna powinien traktować 14-letnią dziewczynę. Moi rodzice to ignorowali. Mój ojciec chciał pracować dla rządu. Głównie z tego powodu milczeliśmy. Kiedy masz 14 lat, o wszystkim decydują rodzice. Mówią, co można mówić, a co nie, co robić, czego unikać. Nie miałam wielkiego wyboru. Problem pojawił się później.

Sprawa ujrzała światło dzienne dopiero w 2012 roku. Dlaczego tak późno, kto o tym zdecydował?
Ja. Uznałam, że miarka się przebrała. Byłam już oczywiście dużo starsza, tata pracował dla rządu. Zaczęły się wschodnie gierki, podchody. W skrócie, skończyłoby się tak, że tata trafiłby do więzienia. Zarządzał państwowym stadionem. Obiekt popadał w ruinę. Starał się go uratować, pozyskać środki, ale rządzący nie chcieli do tego dopuścić. Woleli, żeby stadion dostał się w ręce kogoś z klucza, z drugiej strony potrzebowali jednak pieniędzy, chętnego, który wynająłby to, żeby obiekt zaczął przynosić zyski. Ale w Bułgarii tak jest, jeśli znasz kogoś, kto zna kogoś, możesz coś wynająć, a pieniądze bierzesz do własnej kieszeni. Tata miał podpisać dokumenty, ale tego nie zrobił. Podpisał je jego podwładny. Teraz może pójść do więzienia.

Czy wyciągnięto jakieś konsekwencje wobec premiera?
Żartuje pan? Nikt nawet nie zapytał, jak to się stało, kiedy. Wszystko skupiło się na mnie. Dlaczego tak późno o tym mówię, kiedy to wyjaśnię.

To, że ludzie z niekoniecznie dobrymi zamiarami zaczęli się kręcić wokół pani, było ceną wczesnej sławy?
Może… Byłam bardzo otwarta, chętnie ze wszystkimi rozmawiałam, nie zamykałam się. Nawet jako dziecko czy podczas turniejów. Robiłam sobie zdjęcia z ludźmi, pogadaliśmy trochę. Nie wiem… Byłam wtedy nastolatką, wciąż dzieckiem. Zastanawiałam się, dlaczego, do licha, coś takiego się dzieje.

""
Do wyników z Paryża z 2005 roku nigdy nie nawiązała. Dziś jest 185. rakietą świata. (Fot. AFP)

Może nie była pani jeszcze gotowa na wielki sport?
Tak myślę. Dlatego mówiłam na początku, że podjęłam złą decyzją, zaczynając zawodową karierę w tak młodym wieku. Tyle że zostałam mistrzynią juniorskiego Wielkiego Szlema, przejście do zawodowego tenisa wydawało się naturalne.

Gdyby mogła pani wejść do wehikułu czasu…
Oczywiście, że weszłabym i wiele zmieniła.

Co dokładnie?
Powiedziałabym rodzicom, że nie chcę grać w turniejach. Trenowałabym, grała, ale pewnie zaczęłabym brać udział w rozgrywkach w wieku 16 lat, została w juniorskim tenisie do 18. roku życia, może poszła do szkoły wyższej i grała na poważnie po dwudziestce? Zostałoby mi sporo czasu. Są tenisistki, które mają 36 czy 37 lat. Niektóre urodziły dzieci i wróciły.

Trudno się ustatkować w życiu prywatnym po tylu przejściach?
Łatwo nie jest. Ale w grudniu biorę ślub, cieszę się z tego. Dorosłam, sporo przeszłam, myślę, że jestem przygotowana na wiele w życiu.

Któregoś dnia matka będzie pani mogła korzystać z własnych doświadczeń.
Kiedy zostajesz rodzicem, możesz próbować prowadzić dzieci przez życie. I tak popełnią własne błędy. Możesz wierzyć, że będą zdrowe, że wskażesz im właściwy kierunek, że podejmą jak najlepsze decyzje. Każdy z nas popełnia jednak błędy.

Poradzi pani kiedyś córce albo synowi, żeby grał w tenisa?
Nie wiem, naprawdę, nie wiem.