Korespondencja z Melbourne: Dom na drugim końcu świata

/ Aleksandra Depowska , źródło: Korespondencja z Melbourne, foto: AFP

Organizująca turniej federacja Tennis Australia od kilku lat stawia na sprzedawanie „experience”, unikalnego doświadczenia. Odległość od innych centrów tenisowego świata rekompensuje atmosfera „no worries” i idealna lokalizacja Melbourne Park.

Spotkani przeze mnie polscy znajomi zachwycali się, że na żadnym turnieju Wielkiego Szlema nie ma tyle przestrzeni i tak bezproblemowego kupna biletów na główne areny. Byli już prawie wszędzie, ale nigdzie nie mieli możliwości zarazem mieszkać w centrum i móc dotrzeć na turniej pieszo.

Odległość jednak swoje i na Australian Open nie ma tylu kibiców międzynarodowych, co na turniejach w Europie i Stanach. Dla fanów to dobrze, bo rosną szanse na spotkanie ulubieńców w okolicach kortów treningowych, które nie są niczym odgrodzone. Większość zawodników mieszka w promieniu kilometra od kortów i nie muszą się ukrywać w okolicznych willach, jak na Wimbledonie, ani pokonywać nowojorskich korków, jak na US Open.

Bezproblemowość to znak rozpoznawczy nie tylko Australii, ale i turnieju w Melbourne. Co unikalne i bardzo cenne w takie noce, jak po wczorajszej konferencji Agnieszki Radwańskiej, która zakończyła się o 1:00 w nocy – turniejowy transport jest dostępny także dla dziennikarzy. Rod Laver Arena, choć jest niewiele mniejsza od głównego stadionu na Wimbledonie, sprawia wrażenie bardziej kameralnej.

Obsługa turnieju dwoi się i troi, by każdy, kto zdecydował się pokonać ten szmat drogi, czuł się tutaj jak w domu. I tylko fakt, że jest ciepło, a mecze rozgrywane są w dzień, a nie (co dla polskich fanów tenisa jest synonimem Aussie Open) w środku zimnej styczniowej nocy, pozwala zdać sobie sprawę z tego, jak bardzo daleko jesteśmy od domu.

Aleksandra Depowska, Melbourne Park