Korespondencja z Londynu: Start mokry

/ Artur St. Rolak , źródło: Korespondencja z Londynu, foto: AFP

Wczoraj kilka minut po 11:30 czasu miejscowego Wimbledon ćwierknął, że właśnie zaczęły się The Championships, a pierwszy punkt w tym roku zdobyła Daria Kasatkina. „Ciekawe, kto zdobędzie ostatni” – autor ukrywający się za oficjalnym kontem twitterowym wykorzystał limit znaków, aby spiąć zgrabną klamrą 27 czerwca i 10 lipca.

Artur St. Rolak – korespondencja z Londynu

Wyścigi kolarskie miewają starty honorowe i ostre i tak samo Wimbledon ma różne początki. Nie trzeba wiele ryzykować, aby powiedzieć, że formalnie turniej zaczął się wczoraj, ale tak naprawdę cały swój urok (to słowo można różnie rozumieć) pokazał dopiero dziś kilka minut po 16:30 BST. Właśnie wtedy – aby być w zgodzie ze stereotypową opinią o Wimbledonie i prognozą pogody – zaczął padać deszcz.

Turniej ma na Twitterze drugie, trochę mniej oficjalne konto. „Wimbledon Roof” najchętniej odzywa się wtedy, kiedy zaczyna padać na Roland Garros. W Paryżu deszcz może być utrapieniem organizatorów i zawodników (jeśli nie wierzycie, to zapytajcie na przykład Agnieszkę Radwańską), a w Londynie już od dawna nie jest taki straszny, jak go malują.

Nie wszyscy jednak mogli być zadowoleni, że dach nad kortem centralnym jest, działa i miewa się dobrze. Gdyby go nie było albo chociaż się zaciął, to także mecz Karoliny Woźniackiej ze Swietłaną Kuzniecową zostałby odwołany i przełożony na jutro tak jak wszystkie pozostałe przerwane lub nierozpoczęte – w tym pojedynek Agnieszki Radwańskiej z Kateryną Kozłową (z wyjątkiem spotkania CoCo Vandeweghe z Kateryną Bondarenko, które zostało przekierowane z kortu nr 17 właśnie na centralny).

Dunka i Rosjanka zagrały całkiem przyjemnie dla oka. Nie żałowały publiczności długich wymian i zwrotów akcji. Jeśli czegoś zabrakło, to na pewno jakości. Ranking przecież nie kłamie – już od dawna Woźniacka nie jest jego liderką, a Kuzniecowa wice.

Woźniacka miała dwa i pół miesiąca przerwy. Z powodu kontuzji straciła cały sezon na kortach ziemnych. Do gry o punkty wróciła w Nottingham, przed Wimbledonem odniosła trzy zwycięstwa w sześciu meczach, ale w rankingu osiadła w połowie piątej dziesiątki. Na konferencji prasowej po porażce z Kuzniecową mówiła o tym, że chce być jeszcze lepszą tenisistką niż była do tej pory, że nie ma innego wyboru niż ciężka praca, której się nie boi, a do losu nie ma żalu, bo z jej rankingiem nie wypada oczekiwać łatwej rywalki w pierwszej rundzie Wielkiego Szlema.

A skąd w ogóle brać te łatwe, skoro nawet Tara Moore – proszę nie doszukiwać się złośliwości – która w turnieju tej rangi zagrała dopiero po raz trzeci, po raz trzeci zresztą z „dziką kartą”, potrafiła dziś awansować do drugiej rundy? Brytyjka jest sklasyfikowana na 227. miejscu, a pokonana przez nią Belgijka Alison van Uytvanck o równe 100 pozycji wyżej.

Jednego możemy być pewni – Moore nie wygra ostatniego punktu tegorocznego Wimbledonu. Oczywiście tylko dlatego, że finał singla kobiet odbędzie się w przyszłą sobotę, a mężczyźni tradycyjnie umówili się na niedzielę.