US Open Series, czyli matematyka po amerykańsku

/ Krzysztof Sawala , źródło: własne, foto: AFP

Serena Williams dzięki zwycięstwu w Cincinnati zapewniła sobie triumf w Emirates Airline US Open Series. Wśród mężczyzn najlepszego w tej klasyfikacji wyłoni dopiero turniej w Winston Salem.

US Open Series sponsorowane przez jedną z największych linii lotniczych na świecie to cykl turniejów na twardych kortach w Ameryce Północnej, poprzedzających wielkoszlemową imprezę w na Flushing Meadows w Nowym Jorku. Podczas turniejów w Atlancie, Waszyngtonie, Toronto, Cincinnati i Winston Salem (u mężczyzn) oraz w Stanford, Waszyngtonie, Montrealu, Cincinnati i w New Haven (w przypadku pań) uczestnicy zbierają punkty do klasyfikacji. Za zwycięstwo w Rogers Cup i Western & Southern Open przyznawano 100 punktów, za triumf w pozostałych imprezach po 70. Ponadto, za każdą osiągniętą fazę od finału do 1/8 finału można było zdobyć odpowiednio mniejszą ilość punktów.

Stawka, o którą toczy się walka nie jest byle jaka. Trzech najlepszych tenisistów w rywalizacji kobiet i w rywalizacji mężczyzn weźmie bowiem udział w rozgrywce o dodatkowe pieniądze podczas US Open. Zwycięzcy klasyfikacji będą mogli zarobić aż dodatkowy milion dolarów w przypadku triumfu w Nowym Jorku. Zawodnicy z drugiego i trzeciego miejsca w US Open Series za zdobycie tytułu na Flushing Meadows dopiszą do swojego konta 500 i 250 tysięcy dolarów.

Po zmaganiach w Cincinnati znamy już rozstrzygnięcie w klasyfikacji kobiet. Serena Williams dzięki wygranych w Stanford i Cincinnati, a także półfinałowi w Montrealu ma ogromną przewagę nad resztą stawki. Amerykanka zdobyła już 430 punktów, podczas gdy druga w cyklu Angelique Kerber tylko 150. Trzecia na liście jest Agnieszka Radwańska z 125 punktami. Polka będzie więc mogła powiększyć swoją nowojorską wypłatę o maksymalnie 250 tysięcy dolarów, jeżeli utrzyma miejsce na podium cyklu US Open Series. O to może być jednak trudno, bowiem spore szanse na wyprzedzenie naszej reprezentantki ma choćby Caroline Wozniacki.

Policzmy. 70 za zwycięstwo w Stanford, 45 za półfinał w Montrealu i 100 za sukces w Cincinnati. Razem 225 punktów. Skąd więc ich w dorobku Sereny aż 450? Wszystko przez specjalną regułę, w której kryje się też rozwiązanie zagadki o losy klasyfikacji wśród mężczyzn. Organizatorzy postanowili bowiem, że tenisistce lub tenisiście, który weźmie udział przynajmniej w trzech imprezach US Open Series, wszystkie zdobyte punkty zostaną podwojone. Stąd Williams ma aż 450 punktów i stąd na wygranie zmagań wśród panów szanse ma wciąż… John Isner, a nie ma ich już na na przykład Roger Federer, mimo że zagrał w finale w Toronto i okazał się najlepszy w Cincinnati.

Na czele rywalizacji mężczyzn znajduje się aktualnie z 280 punktami Milos Raonic, za nim plasuje się właśnie Federer z dorobkiem 170 punktów. Raonic wygrał w Waszyngtonie, grał w ćwierćfinale Rogers Cup oraz w półfinale Western & Southern Open. On jednak również skorzystał z podwojenia punktów za trzy występy, bowiem na korcie zgromadził ich mniej niż Szwajcar w zaledwie dwóch turniejach. Kanadyjczyk sam może jednak paść ofiarą takiego systemu punktacji, bowiem niespodziewanie na pomyśle organizatorów najbardziej może zyskać Isner. Amerykanin ma obecnie na koncie tylko 85 punktów za wygranie turnieju w Atlancie oraz 1/8 finału w Cincinnati. Jeżeli zwycięży jednak w tym tygodniu w Winston Salem Open, gdzie jest rozstawiony z numerem jeden, powiększy dorobek do 155 punktów, które automatycznie zmienią się w 310 punktów. To zaś da mu końcowy triumf.

Co ostateczna klasyfikacja oznacza w praktyce? Oznacza ona ni mniej ni więcej niż to, że jeśli najlepsi w US Open Series odniosą zwycięstwo także w Nowym Jorku, otrzymają, ze względu na rekordową pulę nagród tegorocznego US Open, aż cztery miliony dolarów – trzy za wygranie turnieju oraz dodatkowy milion za pierwsze miejsce w US Open Series. Byłaby to największa wypłata w historii zawodowego tenisa.