J-23 nadaje z SW19: Jak plany diabli wzięli

/ Artur St. Rolak , źródło: Korespondencja z Wimbledonu, foto: AFP

Rafael Nadal, Maria Szarapowa i Roger Federer zdobyli wspólnie 10 tytułów mistrzów Wimbledonu. Na korcie centralnym rozegrali mnóstwo meczów, ale jeszcze nie kojarzą Teresy. Zapewne dlatego, że za każdym razem siedzi w innym miejscu.

W tym roku Teresie trafiły się bilety na mecze trzeciej rundy. W programie Nadal, Szarapowa i Federer. Całkiem nieźle, o więcej nawet nie wypada prosić. Gdyby nie sobota, to mogliby dla niej grać w nieskończoność, bo jest przecież dach i światło. Ale nie dziś. Po tygodniu pracy w biurze, gotowaniu obiadów w domu, wieczornym czytaniu meldunków z SW19 i być może ich lajkowaniu Teresa chciała się spotkać z przyjaciółmi (wszyscy znani redakcji).

Po tym nieco przydługim wstępie czas na wnioski. Chodziło o to, żeby mecze na korcie centralnym nie trwały przesadnie długo; żeby były po prostu dobre i treściwe. Tylko Nadal uronił seta, zresztą pierwszego. Faworyci zgodnie robili wszystko, aby na korcie centralnym dało się upchnąć jeszcze jeden mecz. Organizatorzy, nie wiadomo dlaczego, nie skorzystali z tej możliwości.

Gdyby nie deszcz, Teresa nie miałaby okazji zobaczyć w akcji Jerzego Janowicza. Jego spotkanie z Tommy’m Robredo było jednak kilkakrotnie przekładane i w efekcie zaczęło się niewiele przed zakończeniem popisu Federera. Liczyła na popis Janowicza, lecz jej oczekiwania okazały się mocno na wyrost. Na pocieszenie pozostał Teresie fakt, że za wstęp na trybuny kortu numer 6 nie trzeba było dodatkowo płacić.

Powiedzieć, że nie było za co, to powiedzieć trochę za dużo. Powiedzieć, że Polak i Hiszpan zagrali najlepszy tenis, na jaki ich stać, to powiedzieć nieprawdę. Prawda jest jednak przykra – po odrobieniu dwóch setów straty Janowicz znów przystał na warunki rywala. Po zaledwie 29-minutowej piątej partii Robredo zawędrował do czwartej rundy, a Teresa wróciła do domu. Na wyjście do miasta było już za późno.

Na Wimbledonie został Łukasz Kubot, ale tylko w deblu. W czwartek bardzo dokładnie przewidział przebieg meczu z Milosem Raonicem. Nie przewidział tylko, że Kanadyjczyk wykorzysta wszystkie jego błędy, a sam nie da okazji do odrobienia strat. W pierwszych dwóch setach debet Kubota liczyliśmy jeszcze w pojedyńczych punktach tiebreakowych, natomiast w trzecim nadzieja gasła, aż zgasła, z każdym gemem.

Kubot – żadne to pocieszenie, ale zawsze warto zauważyć – odpadł w dobrym towarzystwie. Co tam dobrym – w najlepszym! To nic, że Serena Williams nie jest w tym roku tą samą Sereną Williams co w zeszłym roku. Magia jej nazwiska nadal działa na większość rywalek. Alize Cornet też chwilami jej ulegała, ale potrafiła zapanować nad lękiem i sprawiła największą jak dotąd niespodziankę turnieju.
Teresa nic nie ma przeciwko temu. Lubi niespodzianki.