Lindstedt: Polska była moim drugim domem

/ Anna Niemiec , źródło: Korespondencja z Paryża, foto: Peter Figura

Po sobotnim awansie do ćwierćfinału turnieju deblowego Roland Garros z dziennikarzami rozmawiał również partner Łukasza Kubota, Robert Lindstedt.

Szwed nie ukrywał radości po awansie do najlepszej ósemki paryskiego turnieju. – Wygrywanie meczów jest zawsze dobre, ale tym lepiej, jeśli zdarza się to podczas turnieju wielkoszlemowego. To są największe imprezy, jakie mamy w tenisie. Mieliśmy kilka ciężkich porażek w drodze do Paryża. Próbowaliśmy odwrócić tę sytuację. Łatwo powiedzieć, trenuj dużo, a na pewno w końcu zaczniesz wygrywać. Nie zawsze tak się zdarza. Gram już długo w tenisa, raz bywało gorzej, raz lepiej, a potem znowu gorzej. Tak to wygląda. Jestem dumny z tego jak z Łukaszem cały czas ciężko pracowaliśmy i cały czas trzymaliśmy głowy w górze. To jest nasza nagroda i jeszcze nie powiedzieliśmy ostatniego słowa.

Mistrz Australian Open cały wierzył, że pomimo gorszych wyników na mączce, razem z Kubotem mogą pokazać się w Paryżu z dobrej stronu. – Do każdego turnieju podchodzi z nastawieniem, że możemy coś w nim osiągnąć. Przed turniejem mieliśmy kilka ciężkich porażek z bardzo dobrymi parami. Nie wykorzystaliśmy piłek meczowych w dwóch ostatnich spotkaniach. Po takich porażkach możesz zwiesić głowę i narzekać, że cały świat jest przeciwko Tobie i nic z tego nie będzie. Można też usiąść i postanowić sobie, że więcej nie dopuścisz do takiej sytuacji. Musisz spróbować pozostać pozytywnie nastawionym i nam się udało.

Robert Lindstedt wyjaśnił też, z czego wynikały kłopoty po zwycięstwie w Melbourne. – Znaleźliśmy się sytuacji, w której żaden z nas nigdy nie był wcześniej. W Australii byliśmy nową drużyną, graliśmy bez jakiejkolwiek presji. Myśleliśmy, że zagramy razem tylko tam. Nie mieliśmy żadnych planów na przyszłość. Zagraliśmy tam niesamowicie, wygraliśmy cały turniej. Pojawiła się presja zewnętrzna i wewnętrzna, którą sami na siebie nałożyliśmy. Znaleźliśmy się w zupełnie nowej sytuacji i myślę, że żaden z nas nie był na nią przygotowany. – Szwedzki tenisistka przyznał też, że nie zawsze zgadzali się z Polakiem, co do sposobu w jaki powinni rozwiązywać problemy. – Mieliśmy trochę inne wizje tego, co powinniśmy zrobić. Musieliśmy usiąść i porozmawiać. Zarówno ja jak i Łukasz musieliśmy trochę odpuścić i znaleźć kompromis. W Madrycie i Rzymie nasza gra wyglądała już całkiem nieźle, a tutaj już jest naprawdę bardzo dobrze.

Szwedzko-polska przegrała kilka ostatnich pojedynków w super tie-breakach. Robert Lindstedt nie narzeka jednak na ten system rozgrywek. – Zawsze mówiłem, że super tie-break to jest najlepsza rzecz, jaka przydarzyła się grze podwójnej. Dzięki temu więcej singlistów zapisuje się do debla. Im więcej takich zawodników będzie grało, tym lepszy nasz produkt będzie. Gdy jestem częścią drużyna, która pokonała powiedzmy Djokovicia, ludzie pytają kim jest ten Lindstedt, który pokonał Djokovicia. – Tenisista nie ma nic przeciwko super tie-breakom, ale chciałby powrotu do gry na przewagi. – Jestem zwolennikiem super tie-breaka, ale system gry bez przewag można by zlikwidować. Niby ludzie z ATP mówią, że jest to spowodowane chęcią oszczędzania czasu, ale według mnie można by zamiast tego zabierać 10 sekund z każdej przerwy przy zmianie stron. Uwielbiam grać mecz na pełnym dystansie. Kocham grać na Wimbledonie, gdzie gra się do trzech wygranych setów. Trenuje po to, żeby być przygotowanym do pięciosetowych spotkań, ale niestety w nowoczesnym tenisie nie zdaje to egzaminu.

W meczu przeciwko Melo i Erlichowi, obaj triumfatorzy w Melbourne zagrali na równym poziomie. W Australii nie zawsze tak było. – W Melbourne w pierwszych dwóch meczach mieliśmy na papierze bardzo dobre losowanie. Nie musieliśmy zaprezentować naszego najlepszego tenis. Zrobiliśmy tylko tyle, ile musieliśmy. W kolejnych meczach raz jeden, raz drugi graliśmy lepiej i nawzajem sobie pomagaliśmy. W tym meczu obaj zagraliśmy na całkiem niezłym poziomie, ale Łukasz zagrał jeden z najlepszych meczów odkąd razem gramy. Był dzisiaj niesamowity – pochwalił swojego partnera Lindstedt.

W trzeciej rundzie Roland Garros duet szwedzko-polski pokonał Marcelo Melo i Jonathana Erlicha. Brazylijczyka pokonali również w trzeciej rundzie Australian Open, ale Lindstedt nie traktuje tego jako szczęśliwego znaku. – Jestem przesądny, ale myślę, że akurat to nie ma znaczenie. Jeśli to miało by tak działać, to w ćwierćfinale powinniśmy grać z Mirnyjem i Jużnym, a nie gramy.

Szwed opowiedział również, co słychać u jego rodaka, Robina Soederlinga. – Spotkałem go przed przylotem tutaj. On cały czas nie poddaje się i walczy o powrót na korty. Oczywiście robi też dużo innych rzeczy, bo życie byłoby nudne, gdyby tylko czekał na powrót do tenisa. Robin cały czas chce jednka wrócić do touru. – Robert Lindstedt uważa, że jest to możliwe. – Popatrzcie na Tommy’ego Haasa, który ma 36 lat i jest w Top 20 od kilku lat. Myślę, że wiek nie ma tu znaczenia. On od trzech lat już nie gra, więc te lata nie odbiły się na jego organizmie. Być może będzie mógł ten zaoszczędzony czas, dodać na końcu swojej kariery. Naprawdę życzę mu, żeby udało mu się wrócić. Chciałbym znowu mieć okazje porozmawiać z kimś po szwedzku na turniejach. Brakuje mi Szwedów w tourze, ostatnio jestem tu trochę osamotniony.

Dziennikarze zapytali szwedzkiego tenisistę, na której z nawierzchni mają razem z Łukaszem Kubotem szansę osiągnąć najlepsze wyniki. – Mamy inne style gry, więc mogę mówić tylko za siebie. Ja uwielbiam grę na trawie. Lubię również grać na hardzie. Mączka nigdy nie była moją ulubioną nawierzchnią, chociaż to na tej nawierzchni zdobyłem chyba najwięcej tytułów. Nie jestem w stanie powiedzieć, która nawierzchnia będzie dla nas, jako drużyny najlepsza, ale jeśli my gramy dobrze, to inne pary muszą grać naprawdę bardzo, bardzo dobrze, żeby nas pokonać.

Rodak Robina Soederlinga wiedział oczywiście o tym, że Kubot w przeszłości osiągał niesamowite sukcesy na Wimbledonie. – Trawa służy Łukaszowi, ale razem jeszcze na niej nie graliśmy, więc dopiero się przekonamy jak będzie. Ja sezon na trawie rozpocznę bez żadnych oczekiwań. Spróbuję przygotować się najlepiej jak można, bo to robią profesjonaliści. O Łukasza nie muszę się martwić pod tym względem. W profesjonalnym sporcie o to chodzi, im lepiej się przygotujesz, tym większa sukcesy osiągasz.

Partner Łukasza Kubota zdradził jakie mają plany przed Wimbledonem. – Zagramy razem w Halle. Potem ja pojadę do Eastbourne, gdzie zagram z Maksem Mirnyjem. W tym czasie Łukasz będzie chciał się przygotować do singlu w Wimbledonie. Będziemy w kontakcie i na Wimbledonie wystąpimy oczywiście razem.

Okazało się też, że Szwed jest koneserem polskiego piwa. – Skąd o tym wiecie? – zapytał zaskoczony Lindstedt. – W czasach gdy grałem futersy, Polska była moim drugim domem. Przez kolegów byłem nawet nazywany Lindstecki. Uwielbiałem grać w Polsce. Tam było dużo taniej niż w Szwecji. W tym czasie spróbowałem wielu rodzajów piwa. Pamiętam, że macie Lecha, Żywiec i jeszcze kilka, których nie pamiętam. To prawda uwielbiam piwo, ale dzisiaj chyba wypije kieliszek wina.