Welcome to Melbourne!

/ Stan Skot , źródło: Korespondencja z Australii, foto: AFP

Nasz pierwszy dzień w tenisowym raju rozpoczęliśmy od przymusowej rozgrzewki – był nią spacer nad rzeka Yarra w 45-stopniowym upale! Sklepy z tenisowymi gadżetami, na każdym rogu powiewające flagi z tenisowymi bohaterami, tramwaje wożące za darmo tenisowych fanów – wiedzieliśmy już, że to najbardziej europejskie z australijskich miast będzie naszym ulubionym!

Pierwsza runda męskiego debla miała być dobrym początkiem naszej wizyty w Melbourne Park. Niestety Frytka i Matka nie potrafili pokonać upału i pary lokalnych wyrostków. Pierwszy set chyba przespali, w drugim pokazali to z czego ich znamy – doskonałe zgranie i opanowanie nawet w trudnym momencie mocnego, czasem nieładnego kangurzego dopingu. Odpowiedź na najważniejsze pytanie miała paść więc w secie trzecim. Zakończona wynikiem 2:6 partia pokazała, że nasi chłopcy nie pamiętają nic ze spektakularnego australijskiego występu w 2006! Odpadli dziś już w pierwszej rundzie, a po meczu długo siedzieli w bezruchu, patrząc się przed siebie i nie odzywając się do nikogo przez długie minuty. Pora wracać do domu!

Popołudnie to piękne i gładkie zwycięstwa Del Potro na otoczonej drapaczami chmur arenie imienia Margaret Court, Gasqueta na nieco mniejszym korcie nr 2 i Federera w teatrze marzeń – stadionie Roda Lavera. Wieczór natomiast spędziliśmy, dopingując urodzoną w Australii Brytyjkę Laurę Robson, która do drugiej w nocy toczyła bój z Kvitovą. Gorąco było wciąż, ale zapowiadają ochłodzenie! Jutro, w polskim dniu w Melbourne, skwar nie powinien już przeszkadzać naszym tenisistom i JJ wraz z Agi powinni mieć idealne warunki by wygrać swoje pojedynki! A my – by być świadkami tego historycznego wydarzenia!

""