Wimbledon oczkiem Rolaka: wyrzut sumienia

/ Artur Rolak , źródło: Korespondencja z Londynu, foto: AFP

Ta historia powtarza się co dwa lata dokładnie o tej porze roku. Piłkarska reprezentacja Anglii wyjeżdża na mistrzostwa świata albo Europy z bardzo wysokimi aspiracjami, a wraca przed czasem z nisko spuszczonymi głowami i dopiero wtedy przed Rooneyów, Lampardów i innych looserów wychodzi Andy Murray.

No i jest problem. Urażoną dumę narodową Anglików musi reperować Szkot, co początkowo wydawało się świętokradztwem. Tym większym, że w przypływie szczerości tenisista przyznał, iż podczas wielkich turniejów piłkarskich kibicuje zawsze tej drużynie, która akurat gra z Anglią. Oczywiście wybuchła burza w mediach, ale gromy szybko ucichły. Przecież od czasów Tima Henmana żaden Anglik nie zgłosił aspiracji do wygrania Wimbledonu. A licznik bije już od 1936 roku, kiedy ostatni Brytyjczyk dokonał tej sztuki.

Murray jest dla brytyjskiego tenisa wyrzutem sumienia z jeszcze jednego powodu. Co roku Wimbledon przynosi co najmniej 30 mln funtów czystego zysku. Większą część tej kasy federacja wydaje na szkolenie młodzieży. Chyba bez sensu, bo albo system niewydolny, albo młodzież niezdolna. Murray doszedł do światowej czołówki tylko dlatego, że jego mama w porę wysłała go do akademii w Hiszpanii. Resztę załatwili prywatni, a nie związkowi trenerzy.

Dziś nikt nie chce pamiętać ani o tym, ani o kibicowaniu rywalom. Dziś Murray ma wygrywać z każdym, kto się nawinie na korcie centralnym. Dziś wygrał z Nikołajem Dawydienką, czym wywołał zachwyt trybun, który zapewne będzie można odnaleźć także w jutrzejszych gazetach. Może ktoś wspomni w nich nieśmiało, ze Rosjanin to tylko cień tenisisty wygrywającego w Londynie turniej masters. To było prawie trzy lata temu i mnóstwo wody upłynęło w Tamizie.

Wiele też musi upłynąć w Wiśle, zanim Urszula Radwańska wyprzedzi siostrę w rankingu WTA. Agnieszka z uśmiechem zapewnia, że powoli przygotowuje się na taką ewentualność, ale stawia warunek – musi się to odbyć na poziomie czołowej dziesiątki. Dziś Uli do śmiechu jednak nie było. Przegrała mecz, który nie tylko mogła, ale wręcz powinna była wygrać. Wtedy obyłoby się bez łez.