Przylot bohaterów: Murray sam meczu nie wygra

/ Maciej Weber , źródło: Korespondencja Maciej Weber, foto: AFP

Po raz pierwszy w historii, po siedmiu porażkach, polscy tenisiści pokonali w Pucharze Davisa zespół Wielkiej Brytanii. – Widać było ducha zespołu. Anglicy mieli Andy’ego Murraya, ale my mieliśmy drużynę. Każdy dołożył cegiełkę – mówił Marcin Matkowski, który z Mariuszem Fyrstenbergiem wywalczył bardzo ważny punkt w deblu

Polska jeszcze nigdy nie pokonała Wielkiej Brytanii. A stawką meczu w wypełnionej hali w Liverpoolu było utrzymanie w grupie I Strefy Euroafrykańskiej. Gospodarzom zależało tak bardzo, że zmobilizowali nawet zajmującego trzecią lokatę w rankingu ATP Andy’ego Murraya. Ten zrobił co mógł – wygrał oba mecze singlowe. Miał jednak za słabych partnerów, dla których Polacy z kolei byli za mocni.

Jeżeli gra się przeciwko drużynie mającej trzeciego zawodnika świata to trudno mówić o łatwym zwycięstwie. Liczyliśmy na trzy punkty i trzeba było mieć stuprocentową skuteczność. Kibice pomagali gospodarzom, aczkolwiek przy piątym, decydującym pojedynku zamilkli. Michał Przysiężny grał tak dobrze, że ani przez chwilę nie było wątpliwości, kto wygra – mówił uszczęśliwiony niegrający kapitan reprezentacji Radosław Szymanik w hali przylotów na warszawskim Okęciu.

Z lotniska w tempie ekspresowym oddalił się zdobywca decydującego punktu Michał Przysiężny. Za to jego koledzy ochoczo dzielili się wrażeniami. – To zwycięstwo bardzo cieszy. Tym bardziej, że Polska jeszcze nigdy nie wygrała z Wielką Brytanią – przyznał zdobywca pierwszego punktu w spotkaniu Jerzy Janowicz. – Mój pierwszy mecz z Evansem był niezwykle istotny. Gdybym go przegrał byłoby bardzo trudno odrobić tę stratę. Przeciwko Murrayowi też zagrałem nieźle, ale to było za mało, żeby choć urwać mu seta. Musiałbym zagrać najlepiej jak potrafię, a zagrałem po prostu dobry mecz. Evans to młody zawodnik, tylko o rok starszy ode mnie. Nie wytrzymał presji, co wykorzystaliśmy. Przed ważnymi meczami, przed dużą publicznością jestem bardziej zmotywowany niż zwykle. Przy pełnej hali atmosfera była bardzo fajna. Grało mi się z Evansem dobrze od pierwszej piłki. Od razu byłem pewny wygranej. Decydujący pojedynek Michała Przysiężnego oglądaliśmy z trybun. Być może trochę za bardzo się wydzierałem, ale mam nadzieję, że to jeszcze bardziej go zmobilizowało. Jak nie gra się tylko dla siebie, a dla reprezentacji całego kraju to człowiek mobilizuje się jeszcze bardziej niż zwykle. – opowiadał.

Cieszy, że każdy z nas dołożył cegiełkę do tego sukcesu. To naprawdę nasze wspólne zwycięstwo. Wiedzieliśmy, że ograć Murraya będzie bardzo trudno. Skoncentrowaliśmy się więc na dwóch pozostałych singlach i deblu. Murray, gdyby miał dobrego partnera byłby ciężki do ogrania i w grze podwójnej. Próbowaliśmy grać przede wszystkim na Hutchinsa i to się powiodło – powiedział deblista Marcin Matkowski. – Cała drużyna po meczu Michała miała problemy z gardłem. Michał mówił, że przez cały czas nas słyszał i to go dopingowało. Widać było ducha drużyny. Pierwszy raz grałem przeciwko pięciu tysiącom ludzi. Z meczu na mecz było coraz gorzej. Ale przy stanie 2:2 Michał nawet nie pozwolił publiczności wejść w mecz. Szybko skasował przeciwnika i potem poszło łatwiej – zakończył Matkowski, który z Mariuszem Fyrstenbergiem tworzy jeden z najlepszych debli świata.