Miało być dobrze, a wyszło jak zwykle…

/ Michał Jaśniewicz , źródło: Korespondencja z Londynu Adam Romer, foto: Archiwum Tenisklubu

Oglądając wtorkowe mecze na Wimbledonie z udziałem Polaków można było przeżyć deja vu. Fyrstenberg z Matkowskim przegrali w kompromitujący sposób jak rok temu, Marta Domachowska dzielnie walczyła, ale jak zwykle nie dała rady i tylko Agnieszka Radwańska pewnie awansowała do drugiej rundy.
 
Długo trzeba było czekać na wtorkowy start meczów z udziałem polskich tenisistów. Pierwsza miała wyjść na kort nr 5 Marta Domachowska, ale choć przed jej pojedynkiem zaplanowano tylko jeden mecz, to musiała się naczekać prawie do 16. Victor Hansecu i Ivan Navarro walczyli bowiem aż przez pięć setów i do tego w decydującym zafundowali sobie aż 22 gemy. Mimo, że Navarro miał pierwszy aż cztery meczbole, ostatecznie wygrał Rumun.

Wtedy na kort wyszła Marta a po chwili jej rywalka, rozstawiona z nr 20 Anabel Medina Garrigues. Niewielu było takich, którzy wierzyli w Polkę, która w trakcie swojej kariery wygrała na Wimbledonie tylko jeden mecz singlowy – rok temu z Jill Craybas. I o dziwo przez długie momenty zdawało się, że dziś może dołożyć drugi.

Grała mocno, płasko i co najważniejsze trafiała regularnie w kort, co nie zawsze jej się zdarza… Jako pierwsza przełamała Hiszpankę, wygrała pierwszego seta 6:3 i dosłownie postawiła rywalkę pod ścianą. Okazało się jednak, że Medina Garrigues, a szczególnie jej trener to doświadczone osoby. Trener od początku drugiej partii nieustannie podpowiadał Hiszpance, by grała na bekhend Polki i na efekty nie trzeba było długo czekać. Marta strzelała płaskie piłki po rogach, Hiszpanka biegała oraz odgrywała je, a gdy udawało jej się przejąć inicjatywę, to atakowała lewą stronę Domachowskiej. Na ogół skutecznie. Gdy po niespełna półtorej godziny zrobiło się 1:1 w setach miny polskich kibiców nieco zrzedły.

Teraz już nie wygra. Skończy się jednym przełamaniem i 6:4 dla Hiszpanki – zawyrokował Tomasz Wiktorowski, kapitan kobiecej reprezentacji na FedCup.
Najbardziej żałuję, że w drugim secie uciekła mi koncentracja – przyznała po meczu Domachowska.

Najbardziej jednak powinna żałować początku trzeciej partii, gdy nieoczekiwanie dla wszystkich przełamała rywalkę i prowadziła 3:1. Chwilę później serwując miała dwie szanse na wygranie gema. Zamiast 4:1 zrobiło się jednak 3:2, a po kolejnych kilkunastu minutach już 3:5.

Szkoda, szkoda, bo znów wypadną mi kolejne punkty i spadnę w rankingu – przyznała Marta. Teraz będzie jej niezwykle trudno wywalczyć bezpośredni awans do turnieju głównego następnego turnieju wielkoszlemowego w Nowym Jorku. Ma na to tylko dwa tygodnie w lipcu…
 
Porażka Domachowskiej była do przewidzenia, ale to co zrobili polscy debliści wołało o pomstę do nieba. Na korcie nr 8 Polacy dosłownie przeszli koło meczu, a ich amerykańskim rywalom wystarczyło łącznie cztery przełamania, by znaleźć się w drugiej rundzie.

Daliśmy ciała – skomentował samokrytycznie Marcin Matkowski. Słabo serwowali, ale szczególnie słabo returnowali, co w dzisiejszym deblu jest podstawą, na której buduje się szansy na przełamanie. A tych dziś Polakom zabrakło.

Nick Brown, doradca kapitana reprezentacji daviscupowej, tylko kiwał z niedowierzaniem głową, a co niektórzy (w tym niżej podpisany) przeżywali prawdziwe deja vu, bo Fyrstenberg i Matkowski w identyczny sposób przegrali już w Londynie rok i dwa lata temu.
 
We wtorek polski honor uratowała tylko Agnieszka Radwańska, która nie bez wysiłku (szczególnie w pierwszym secie) pokonała leworęczną Hiszpankę Marię Jose Martinez Sanchez. Wszystko odbyło się zgodnie z teorią taty-trenera, który twierdzi, że dramat musi być. Na szczęście był tylko krótko w połowie pierwszego seta, gdy Hiszpanka wyrównała z 2:5 na 5:5. Potem kolejne siedem gemów zapisano na konto Isi i było po meczu.
 
Sprawdź wyniki polskich tenisistów na tegorocznym Wimbledonie