Podsumowanie Tenisklubu. Przełomowe miesiące singlistów

/ Maciej Pietrasik , źródło: własne, foto: AFP

Za nami pierwsze trzy miesiące 2019 roku. Chyba niewielu spodziewało się, że będą one aż tak udane dla polskich tenisistów. Hubert Hurkacz, Kamil Majchrzak oraz Kacper Żuk z pewnością mogą uznać ostatnie wyniki za przełomowe. Łukasz Kubot nadal udowadnia natomiast, że należy do ścisłej światowej czołówki.

Przed rozpoczęciem tegorocznych rozgrywek Hubert Hurkacz zapowiadał, że jego celem na ten sezon jest awans do czołowej 50 rankingu ATP. Wygląda na to, że na początku sezonu na kortach ziemnych wrocławianin dopnie swego, a teraz może celować jeszcze wyżej. Pierwsza część sezonu była bowiem lepsza, niż można było się spodziewać.

Styczeń dla Hurkacza był słodko-gorzki, bo w Canberze sięgnął co prawda po triumf w challengerze, ale w Pune i Australian Open odpadał już w pierwszych rundach. Na pierwsze zwycięstwo w zawodach głównego cyklu nasz tenisista czekał do zawodów w Marsylii, a potem było już tylko lepiej.

Przełamanie niespodziewanie przyszło podczas zawodów ATP 500 w Dubaju. Hurkacz w ostatniej chwili dostał się tam do głównej drabinki, ale potem awansował do ćwierćfinału. Po raz pierwszy pokonał tenisistę z czołowej dziesiątki rankingu ATP, ogrywając Keia Nishikoriego, potem sprawił też problemy Stefanosowi Tsitsipasowi. Dzięki temu nabrał pewności siebie przed zawodami w Indian Wells oraz Miami.

A tam Hurkacz zadziwił już cały tenisowy świat. W Indian Wells znów ograł Nishikoriego, do tego dołożył zwycięstwa nad Denisem Shapovalovem i półfinalistą Australian Open, Lucasem Pouille’em. W efekcie jako drugi Polak w singlu zagrał w seniorskich rozgrywkach z Rogerem Federerem. Nie urwał słynnemu Szwajcarowi seta, lecz pokazał się z bardzo dobrej strony i zebrał sporo pochwał. W Miami ograł mistrza z Indian Wells, Dominica Thiema. Później lepszy okazał się Felix Auger Aliassime, lecz wrocławianin wywiózł z USA masę doświadczenia i sporo cennych punktów.

Dzięki temu awansował na najwyższe w karierze, 54. miejsce w rankingu ATP i prawdopodobnie zagra w głównej drabince kolejnego turnieju ATP Masters 1000 – w Monte Carlo. Nowy trener Hurkacza, Craig Boynton, chwalił ostatnio swojego podopiecznego w materiale dla oficjalnej strony ATP. Polak nazwany został tam "cichym zabójcą". Mamy nadzieję, że równie duże wrażenie zrobi na wszystkich także na kortach ziemnych.

Powody do radości ma nie tylko Hurkacz, lecz także jego kolega z reprezentacji, Kamil Majchrzak. Przez długi czas to właśnie piotrkowianin typowany był na następcę Jerzego Janowicza, ale nie mógł przebić się przez poziom challengerów. Teraz to się zmieniło – Majchrzak zadebiutował w Wielkim Szlemie, w Australii urywając dwa sety Nishikoriemu.

Potem piotrkowianin potwierdzał dobrą dyspozycję w challengerach – doszedł do półfinału w Burnie, silnie obsadzone zawody w Indian Wells oraz Phoenix kończył na trzecich rundach. W międzyczasie miał spore problemy ze zdrowiem, lecz nie przeszkodziło mu to w sięgnięciu po największy sukces w karierze, jakim był triumf w challengerze w Siant Brieuc. Spora liczba punktów dała Majchrzakowi awans na najwyższe, 130. miejsce w światowym rankingu. Upragniona setka jest więc coraz bliżej.

Skoro wspomnieliśmy już wcześniej o Jerzym Janowiczu, to łodzianin także przekazał ostatnio dobre wieści – po kolejnej operacji wrócił już do treningów na korcie i zapowiedział kolejną próbę powrotu do zawodowego touru. Czy tym razem był półfinalista Wimbledonu na stałe upora się z problemami z kolanem i wróci do dobrej dyspozycji? Bardzo byśmy tego chcieli!

Po reformie ITF niezbyt dobrze działo się we Futuresach, bo nsi tenisiści najczęściej nie mieli gwarancji miejsca w głównych drabinkach – karierę zawiesił przez to choćby aktualny mistrz Polski, Maciej Rajski. Ostatnio dobre wieści dobiegły jednak z egipskiego Sharm El Sheikh, gdzie pierwszy zawodowy tytuł w singlu zdobył Kacper Żuk. Polak poszedł za ciosem i w kolejnym turnieju doszedł do półfinału singla i finału debla. Mamy nadzieję, że w kolejnych tygodniach warszawianin pójdzie za ciosem. i będziemy mogli informować o kolejnych jego sukcesach.

Jeśli chodzi o polskich deblistów, to z sukcesami w grze podwójnej rywalizuje oczywiście Łukasz Kubot. 36-latek na początku sezonu musiał na chwilę zmienić partnera, bo z kontuzją zmagał się Marcelo Melo. Nasz tenisista w Auckland oraz Australian Open grał więc z Horacio Zeballosem, zaliczając wielkoszlemowy ćwierćfinał.

Powrót do gry z Melo nie był dla "naszej" pary łatwy – w Rotterdamie i Acapulco polsko-brazylijski duet szybko odpadał, ale w USA przyszło przełamanie. Najpierw Kubot i Melo awansowali do finału Indian Wells, ogrywając w półfinale Novaka Dżokovicia oraz Fabio Fogniniego, a potem omal nie powtórzyli tego wyniku w Miami. W półfinale z braćmi Bryanami nie wykorzystali jednak czterech piłek meczowych. Mimo tego powrót do bardzo dobrej formy stał się niewątpliwie faktem, dzięki czemu także tutaj z optymizmem możemy spoglądać w kolejne miesiące.

W ostatnich tygodniach w polskim tenisie wśród mężczyzn powiało niewątpliwie optymizmem, i to większym niż mogliśmy się spodziewać. Pozostaje więc liczyć na to, że w kolejnych miesiącach będzie równie dobrze – o poczynaniach biało-czerwonych przeczytacie oczywiście na łamach Tenisklubu!