Sędzia kalosz
Dostaliśmy poniższy list od rodzica po jednym z pierwszych tegorocznych turniejów OTK na otwartych kortach. Zdecydowaliśmy się na opublikowanie go, gdyż choć znamy zapalczywość tenisowych rodziców, to trudno nie zauważyć, że w tym wypadku coś poszło nie tak…
Jeśli macie swoje doświadczenia w podobnych sprawach, czekamy na Wasze opinie.
Jacek Herok
Maj za pasem, sezon letni 2018 rozpoczęty. Wypadło na mnie, wsadziłem chłopaków do samochodu i wybrałem się na pierwszy OTK kadetów do Krakowa. Wycieczka zapowiadała się wspaniale, długi weekend, piękna pogoda, zawodnicy podobno w formie, niecałe sześć godzin podróży z Warszawy i dotarliśmy do grodu Kraka. Wpisowe zapłacone, nie trzeba się weryfikować, losowanie całkiem niezłe, nawet udało się zrobić trening na miejscu, nie płacąc za korty, chyba po raz pierwszy…
Syn w pierwszej rundzie ma wolny los, turniej gramy na siedmiu kortach, dodatkowe dwa do rozgrzewki, nie musimy się zrywać skoro świt, aby trochę poodbijać przed turniejem. Jednym słowem żyć nie umierać, tylko grać i wygrywać. Wszystko było pięknie, do momentu pierwszego kontaktu z sędzią głównym panem Rafałem M.
Tenis to taka specyficzna konkurencja, polegająca nie tylko na przerzucaniu seledynowej piłki z jednej strony na drugą, ale również na długotrwałym czekaniu na swoją kolej wejścia na kort. Szczęściarze wchodzą po godzinie, inni mogą czekać nawet trzy i cztery. Większość sędziów sama wpisuje swój numer telefonu w komunikat turniejowy lub na drabinki wywieszane na tablicę ogłoszeń. Pozostali bez problemu podają go zgłaszającym się zawodnikom. Dzwonimy do siebie, aby dowiedzieć się jaka jest sytuacja na korcie. Sam nigdy nie miałem z tym problemu, dopóki nie spotkałem pana M. Pan Rafał stwierdził, że nie podaje numeru, bo nie musi, a po za tym nie lubi jak się do niego dzwoni. Ok, ma do tego prawo, po co się denerwować. Obiecał, że na bieżąco będzie wszystko aktualizował na stronie. Oczywiście jak zwykle skończyło się na dobrych chęciach. Plan gier znajdujący się na stronach PZT nie ulegał żadnym zmianom od rana do wieczora, pan sędzia był zadowolony, bo miał święty spokój, zawodnicy i rodzice mając czas opalali się korzystając z dziury ozonowej i zażywali słynnego na cały świat krakowskiego smogu. Jakoś bez większych problemów udało się przeżyć pierwszy dzień, chłopcy sami dowiedzieli się, o której godzinie grają następnego dnia.
Nie bardzo przepadam za widokiem mojego syna tłuczącego rakietą niekoniecznie w piłkę, zawiozłem zawodników rano do klubu, a sam udałem się do pobliskiego kościoła, aby dzień święty święcić. Tam mi się trochę zeszło, bo przez przypadek trafiłem na nabożeństwo dziękczynne wyniesienia na ołtarze pielęgniarki Hanny Chrzanowskiej mieszkanki tutejszej parafii, która czyniła samo dobro i to potwierdzone, również dla tych z problemami z głową. Spotkałem kardynała Dziwisza, pięciu biskupów, więc nie wypadało się wcześniej urywać z mszy. Niesiony anielskim śpiewem siostrzyczek i położnych, wróciłem na turniej, sprawdziłem aktualny plan gier w internecie, potem na tablicy ogłoszeń. Na tym pierwszym jeden z moich zawodników cały czas był w grze, na tablicy skreczował mecz, który miał być dopiero za kilka godzin. Upał tego dnia był nieziemski, więc pomyślałem, że coś ze mną nie tak i może się zwyczajnie przegrzałem. Zdziwił się również mój podopieczny. Jak się później okazało, jego partner deblowy wycofał się z turnieju, o czym dzień wcześniej poinformował sędziego, ale ten nie uważał za słuszne uwzględnić tego w rozpisanym wieczorem planie gier na dzień następny. Dodatkowo podjął decyzję, że zawodnicy grający ćwierćfinały singla będą grali o różnych godzinach, co umknęło wcześniej mojej uwadze, bo z czymś takim spotkałem po raz pierwszy. Dla urozmaicenia gry pan Rafał puszczał na przemian na jednym korcie chłopców, na drugim dziewczynki. W pewnym momencie doszło do sytuacji, gdzie na korcie nr 4 był już rozgrywany półfinał mężczyzn, a na korcie nr 1, leciała dopiero ćwiartka. Nie dlatego, że długo grali, tylko z powodu różnych godzin rozpoczęcia meczów. Gdy wyraziłem swoje zdziwienie na temat wyżej opisanych sytuacji, co uczyniłem w sposób zdecydowany, pan sędzia się obraził i wtedy po raz pierwszy wyrzucił mnie z kortów.
Zacząłem żałować, że głupota nie umie latać, bo wtedy byłaby szansa, aby sędzia odleciał razem z nią, niestety nie umiała. Po chwili dołączył do mnie kolejny rodzic, który kazał panu R. wziąć się wreszcie do roboty, za którą bierze pieniądze, bo zawodnicy zdecydowanie nie radzili sobie z grą. Rozjuszony sędzia PZT stwierdził, że on tu nie jest od sędziowania i odesłał delikwenta za bramę. Biedak dalszą część meczu oglądał przez dziurę w płocie, a ja w tym czasie zwiedziłem stary i nowy cmentarz żydowski, Kazimierz i kilka synagog. Zjadłem gęsią pipkę i jakieś inne cymesy. Gdy nieopacznie wróciłem znowu na kort, pan R. wstrzymał mecz i za obrazę majestatu sędziego PZT, jak podkreślał, po raz drugi wyrzucił mnie na zbity pysk z obiektu. Efektem jego pomroczności jasnej, a może tylko tzw. kurzej ślepoty było to, że nie dopuścił do rozegrania meczu finałowego debla chłopców, ze względu na zapadające ciemności, mniej więcej o godzinie 17:30. Wyznaczył termin finału na dzień następny, po finale singla. Jednocześnie przypomniał sobie, że on tu jednak sędziuje i postanowił rzetelnie zarobić na swoją dietę, zapowiadając sędziowanie ze stołka, notabene wysokiego. Nie pozostało mi nic innego jak powłóczyć się do hotelu, ostatkiem sił zrobiłem jeszcze screena planu gier, tzn. jego braku o godzinie 21:53 i padłem powalony upałem na łóżko. Rano poszedłem jeszcze do prezydenta Kaczyńskiego i Dziadka na Wawel, a moi chłopcy szczęśliwie wygrali finał przy pustym krzesełku sędziowskim….bo sędzia nie zrobił sobie supełka na trąbie.
Odebraliśmy mikroskopijny puchar, a raczej pucharek i worek na buty pełen skarbów m.in dwie chusteczki do nosa, mniejsza i większa, coś na kształt bidonu, fidget spinner i smycz na klucze, wszystko okraszone logo znanego radia z grodu smoka. Organizatorzy zaczęli już pewnie realizować pomysł premiera Morawieckiego pt. Wyprawka dla każdego ucznia. Wszystko to przyda się pewnie, jak dzieciaki we wrześniu pójdą do liceum. Pucharek niewiele większy od pudełka zapałek, chyba cały ze złota, bo pula nagród to całe dwa tysiące złotych, ale to będę tego pewien dopiero po weekendzie jak pójdę z nim do jubilera.
Szanowny panie sędzio, ten tekst nie powinien w ogóle powstać, być może obu nas poniosło, ja powiedziałem za dużo, pan się za szybko obrażał. Cała ta sytuacja nie powinna mieć miejsca przy odrobinie rozsądku. W swoim telefonie mam kilka numerów do sędziów i niech mi pan wierzy, nie nękam ich po nocach. Inni rodzice nie robią tego również. Plan gier powinien być ustalany także w rozsądny sposób, nic nie stało na przeszkodzie, aby wszystkie mecze ćwierćfinałowe chłopców rozpoczęły się o tej samej godzinie, tym bardzie przy tej liczbie kortów, którą Pan dysponował. Może zgodnie z regulaminem mógł Pan tak ułożyć mecze, ale niech Pan nas uszanuje, nasze zaangażowanie, czas i pieniądze. My nie możemy istnieć bez Pana, a Pan bez nas. Nie musimy się kochać, szanujmy się.
Z poważaniem Jacek Herok