US Open: magia, walka, ale porażka Janowicza

/ Antoni Cichy , źródło: Korespondencja z Nowego Jorku, foto: AFP

Jerzy Janowicz przegrał 3:6, 7:5, 2:6 i 1:6 w pierwszej rundzie US Open z Novakiem Dżokoviciem, ale to i tak był piękny wieczór dla polskiego tenisa. Urwał Serbowi seta, a momentami porywał kilkunastotysięczną publiczność.

Kiedy w ramach ceremonii otwarcia Phil Collins śpiewał "I can feel it in the air" na Arthur Ashe Stadium zrobiło się magicznie. Nawet na tyle, by uwierzyć, że to może być magiczny wieczór polskiego tenisa. Starał się to potwierdzić sam Janowicz, ale głównie przez dwa pierwsze sety – ten przegrany, ale w dobrym stylu, i przede wszystkim ten wygrany, kiedy porwał nowojorską publiczność.

Grał widowiskowo, z determinacją i nie ustępowała Dżokoviciowi. Ba, posłał od niego więcej piłek wygrywających (41 do 34) – to musiało się podobać kibicom. A dla Polaka to był dopiero trzeci w tym roku mecz w tak mocno obsadzonym turnieju. Za rywala miał natomiast zawodnika, którego przedstawiać nie trzeba. Lidera światowego rankingu, mistrza dwóch turniejów wielkoszlemowych tylko z tego roku.

Pierwsze gemy pojedynku kazały wierzyć, że "Jerzyk" nie przyjechał rozegrać trzech setów, a przynajmniej cztery, jak się ostatecznie stało. Bronił co prawda dwóch break pointów już w drugim gemie, ale potem było tylko lepiej. To on miał okazje do przełamania. Niestety, wszystkie kończyły się niepowodzeniem. Nie pomagała widowiskowa gra, po której publiczność wielokrotnie wiwatowała, nagradzała go salwami oklasków. Pierwszego seta przegrał po stracie przełamania przy 2:3, tuż po której Dżoković poprosił o przerwę medyczną. Nękały go problemy z łokciem.

W drugim secie Polak spróbował jeszcze raz. To było jego pięć minut. Momentami naprawdę grał jak z nut. Serb dobrze wiedział, że największe zagrożenie czyha, kiedy Janowicz składa się do forhendu. Ale to nie uchronił go przed stratą podania w szóstym gemie. Zwiastowały to już wcześniejsze fragmenty. Łodzianin miał przecież aż trzy break pointy na 3:1. Przełamanie przyszło, szybko jednak uciekło po fatalnym gemie serwisowym naszego tenisisty. Przy stanie 0-30 popełnił jeden podwójny błąd serwisowy, za chwilę drugi.

Kiedy mogło się wydawać, że szala zaczyna się przechylać w stronę nazwiska lidera światowego rankingu, Janowicz zaczął dokonywać cudów. Wciąż potrafił zachwycić kilkunastotysięczną publiczność zgromadzoną na Arthur Ashe Stadium. Najpierw dwoma obronionymi break pointami przy 4:4, następnie trzema przy 5:5. Aż w końcu, kiedy zapachniało tie breakiem, po raz drugi przełamał Dżokovicia, by eksplodować na korcie z radości po wygranym secie. Publiczność też oszalała, bo łodzianin postawił wysoko poprzeczkę liderowi światowego rankingu. Nie był to też Dżoković, który w Melbourne wygrywał Australian Open, a w Paryżu Roland Garros.

Od początku trzeciego seta pojedynek przybrał jednak całkiem inny obraz. Gemy wpadały już seryjnie na konto Serba. Niektóre bardziej, niektóre mniej wyrównane, ale w większości dla Dżokovicia. Dość powiedzieć, że w trzeciej i czwartej partii wygrał 12 z 15 wszystkich rozegranych gemów. Janowicz próbował, walczył, biegał, tyle że przynosiło to dużo mniejszy skutek. I popełniał coraz więcej błędów (licznik tych niewymuszonych zatrzymał się na 59 przy 18 lidera rankingu ATP). Przegrał, schodził z kortu rzecz jasna niepocieszony, ale przy gromkich owacjach. A Serb mógł odtańczyć taniec w pomeczowej rozmowie na korcie, wspominając występ Phila Collinsa. Nam i Janowiczowi na pewno wypada wspominać kilka, jak nie kilkanaście piłek, jakimi uraczył w poniedziałkowy wieczór.

Antoni Cichy, Nowyt Jork

 


Wyniki

Pierwsza runda singla:
Novak Dżoković (Serbia, 1) – Jerzy Janowicz (Polska) 6:3, 5:7, 6:2, 6:1