Korespondencja z Paryża: Nadala nie ma, Radwańska jest

/ Adam Romer , źródło: Korespondencja z Paryża, foto: AFP

Sporo było ostatnio dyskusji na temat równouprawnienia kobiet i mężczyzn na światowych kortach. Wypowiadał się Tiriac, Murray i jeszcze kilka znanych osób. A jak jest naprawdę, było widać podczas piątkowego meczu trzeciej rundy Agnieszki Radwańskiej, gdy w tym samym czasie z turnieju wycofywał się Rafael Nadal.

Trybuny na korcie Susanne Lenglen podczas meczu Polki z Barborą Strycovą oczywiście się zapełniły, bo bilety dawno sprzedane/rozdane/sprezentowane i nie ma co wybrzydzać, trzeba siedzieć, ale trybuna prasował świeciła pustkami…

W kulminacyjnych momentach trzeciego seta, gdy ważyły się losy pojedynku Radwańskiej, siedziało na niej dokładnie sześć osób. Sześć! A miejsc jest chyba ze sto. Trójka zaciskających kciuki za Agnieszkę Polaków i trójka fotografów z Azji, którzy sprawiali wrażenie lekko znudzonych. Ani jednego Czecha, nie mówiąc już o wysłannikach mediów brytyjskich, francuskich czy amerykańskich. NIKOGO! Na meczu drugiej rakiety świata.

I to na meczu, który absolutnie swoją dramaturgią mógł dorównywać niejednemu męskiemu pojedynkowi czy wręcz wiele występów panów przebijać. Były zwroty akcji, spektakularne wymiany, tak ostatnio popularne „hot shoty” i wreszcie długimi chwilami bardzo dobry poziom.
Ale kogo interesuje wiceliderka światowego rankingu, która przecież jeszcze tu pogra (bo jak ma przegrać z dziewczyną, z którą do tej pory wygrała wszystkie osiem rozegranych setów?), w chwili, gdy z turnieju wycofuje się legenda paryskich kortów – Rafael Nadal.

Już ostatni mecz grałem z bólem i po zastrzykach. Niestety stan mojego lewego nadgarstka nie pozwala mi kontynuować gry w turnieju. Bardzo mi z tego powodu przykro – mówił Nadal na zwołanej nagle konferencji prasowej, trwającej dokładnie w momencie, gdy Radwańska ze Strycovą rozgrywały decydujące piłki seta drugiego.

Jeśli do tego dodać, że w tym czasie trwały jeszcze męskie mecze Gasqueta z Kyrgiosem i Nishikoriego z Verdasco, to pustki na trybunie prasowej podczas meczu Polki z Czeszką przestają dziwić. Prawda jest taka, że zainteresowanie męskim tenisem jest zdecydowanie większe. Gwiazdy turnieju męskiego budzą znacznie większe zainteresowanie (może z wyjątkiem Sereny Williams), a większość meczów kobiet, nawet tych na Wielkim Szlemie, przechodzi niemal niezauważona.

A tak naprawdę, to dla większości kibiców i tak najważniejszą informacja dzisiaj była prognoza pogody. Piękne słońce, temperatury powyżej 20 stopni i natychmiast obiekt Rolanda Garrosa wypełnił się po brzegi fanami. A Ci co już na teren się dostali, nie wybrzydzają. Gdzie uda się dostać, na którym korcie jest trochę wolnych miejsc, tam trzeba się wbijać, bo jak szansy się nie wykorzysta, można potem stać w długich ogonkach i zamiast oglądać mecz, wsłuchiwać się tylko w odgłos uderzanych piłek dochodzący zza plandek, którymi poszczególne korty są osłonięte. Chyba, że ma się bilet na jeden z głównych kortów, ale o to trzeba się było starać przed kilkoma miesiącami.

Wracając jeszcze do meczu Radwańskiej, sama Polka była pod wrażeniem postawy Strycovej. – Tak sobie ten mecz wyobrażałam, ale Czeszka była, szczególnie w drugim secie, solidniejsza niż się spodziewałam. Ale ona jest w formie i gra dobry sezon – opowiadała na pomeczowej konferencji prasowej.

W kolejnej rundzie czeka już Cwietana Pironkowa, z którą Polka grała 11 razy. Dziewięć razy wygrywała, w tym wszystkie cztery mecze rozegrane na kortach ziemnych. Wydaje się, że niedzielne spotkanie powinno być znacznie łatwiejsze dla Radwańskiej niż piątkowa przeprawa ze Strycovą. – Z Pironkową grałyśmy już tyle razy, na każdej możliwej nawierzchni, że znamy się doskonale. A czy mam na nią sposób? Może i mam, ale teraz najważniejsze, żeby zadziałał w niedzielę – mówiła Polka.

Swoją tegoroczną przygodę z Roland Garros zakończyły już Magda Linette i Paula Kania, obie przegrały mecze drugiej rundy debla. Za to dalej grają ze swymi partnerami Łukasz Kubot i Marcin Matkowski. Jeśli wygrają jeszcze po dwa mecze, zagrają przeciw sobie w półfinale turnieju deblowego.

Adam Romer, Korespondencja z Paryża