Korespondencja ze Stuttgartu: Zlot wielokrotnie gwiaździsty

/ Artur St. Rolak , źródło: Korespondencja ze Stuttgartu, foto: AFP

Od czasu do czasu ktoś zamiesza w kalendarzu, bo jakiś „open” trzeba dopisać, a inny „cup” wykreślić, ale w tenisie kwiecień już nie plecień – każdy turniej zna swoje miejsce. Porsche Tennis Grand Prix również: tydzień zaraz po weekendzie fedcupowym. Do Stuttgartu tenisistki ściągają ze wszystkich miast, w których grała Grupa Światowa; zdarza się, że nawet z innych kontynentów.

Porsche Tennis Grand Prix jest gwiazdą wśród turniejów WTA. Ani to Wielki Szlem, ani chociaż średni, bo do kategorii Mandatory ciągle mu daleko. Ot, impreza rangi Premier, jakich wiele. Jest jednak coś, co sprawia, że tenisistki czują się w Stuttgarcie – zależnie od potrzeb – jak w sanatorium albo na wakacjach. Tu szybko goją się kontuzje i tu – dosłownie i w przenośni – kręci się karuzela rozrywki po pracy na korcie.

Kalendarz sprawia, że w przeciwieństwie do głównej nagrody – w tym roku jest nią porsche 718 boxter S – turniej nie przyśpiesza do setki w 4,6 sekundy (i w niecałe 10 sekund do 160 km/h!). Po występach w reprezentacji, często na różnych nawierzchniach, i po sezonie na kortach twardych tenisistki proszą o odroczenie meczów pierwszej rundy tak długo, jak tylko się da. Każdy trening na mączce robi różnicę, ale efekt jest jednak taki, że pierwszego dnia nawet takiego turnieju nie chce relacjonować żadna telewizja, a i drugiego też nie ma za wiele do pokazania.

Największe gwiazdy, choć jeszcze nie grają, są jednak obecne. Wygląda na to, że w tym roku wszystko powinno się kręcić wokół Andżeliki Kerber i Agnieszki Radwańskiej. Nie tylko dlatego, że od kilku tygodni zamieniają się drugim i trzecim miejscem w rankingu WTA. Niemka, która mieszka w Polsce, wygrała Australian Open; Polka, która pierwsze kroki na korcie stawiała w Niemczech, jest rozstawiona z numerem 1. Jak nie autografy, to wywiady. I jak w „Seksmisji” Juliusza Machulskiego – gdyby tylko przymknąć oko na drobną różnicę, że to nie tenisistki jeżdżą w gości, a zamiast fabryk mamy szkoły i okoliczne kluby tenisowe – nie brakowałoby nawet wizyt w zakładach pracy.

Dziś, to znaczy we wtorek, Agnieszka Radwańska potrenowała trochę dłużej niż wynikałoby to z „rozpiski” (Tomasz Wiktorowski pochwalił ostatnie returny; inne zagrania być może również, ale trudno być jednocześnie na kortach treningowych i w biurze prasowym), potem podpisała się na czapkach wspólnego sponsora (swojego i turniejowego), wzięła prysznic, coś przekąsiła i ruszyła na spotkanie z dziennikarzami.

Trzeba przyznać, lecz dziwić się nie można, że tę konfrontację z Andżeliką Kerber przegrała wyraźnie. Zagraniczni dziennikarze stawili się prawie w komplecie, natomiast niemieccy nawalili. Może dlatego, że wiedzą więcej. Jedna z gazet, i to raczej poważna, jeszcze przed turniejem napisała, że Agnieszka Radwańska grała w półfinałach wszystkich Wielkich Szlemów poza US Open. Bądźmy wyrozumiali i potraktujmy ten błąd jako zapowiedź udanego występu Polki na Roland Garros. Sezon na kortach ziemnych dopiero się zaczyna i – jak powiedziała tenisistka – musi boleć, ale kto wie…

W Stuttgarcie, na co nie narzeka, Agnieszka Radwańska będzie miała dodatkowy dzień wolnego. Pierwszą rywalkę (druga runda) pozna dopiero jutro.

Artur St. Rolak – korespondencja ze Stuttgartu