Wimbledon: gdzie, jak nie tu?

/ Antoni Cichy , źródło: własne, foto: AFP

Na wspomnienie nazwiska Janowicz, na myśl od razu przychodzi Wimbledon. „Jerzyk” w poniedziałek spotka się z Marselem Ilhanem. Jeśli nie wygra, sprawi niespodziankę in minus. Plan jest inny.

Janowicz ma na Wimbledonie szczęście do losowań, jeśli chodzi o pierwszą rundę. Dwa lata temu jego rywalem był notowany na 385. miejscu Kyle Edmund, a rok temu 125. na świecie Somdev Devvarman. W tym roku także nie powinien narzekać, bo po drugiej stronie siatki stanie Marsel Ilhan z dziewiątej „10”. A przecież „Jerzyk”równie dobrze, mógłby w poniedziałek grać z Dżokoviciem, Murray’em czy Federerem.

Turek za jakiegoś wielkiego specjalistę od gry na kortach trawiastych nie uchodzi. Potwierdził to w ostatnich tygodniach. Na trawie nie wygrał żadnego z 3 spotkań. Przegrywał z rywalem i z drugiej „100”, i trzeciej „100”, co także nie świadczy najlepiej zarówno o jego obecnej dyspozycji, jak i zdolnościach do gry na tej nawierzchni.

Rezultatów Janowicza na Wimbledonie nie trzeba przypominać. I nie ma sensu, bo to zamknięty rozdział. Kariera Polaka jest na całkiem innym etapie. Niestety, „Jerzyk” się ustabilizował. To „niestety”, dlatego że w okolicach 50. lokaty. Rozgrywki na kortach All England Clubu nie muszą służyć poprawie tego stanu, bo do obrony łodzianin ma 90 punktów za trzecią rundę, a już w drugiej prawdopodobnie spotka się z rywalem z drugiej „10”.

Na razie nie ma co jednak myśleć nad kolejnym spotkaniem. W pamiętnym 2013 (to wraca jak bumerang) w drugiej rundzie na Łukasza Kubota miał czekać Rafael Nadal i nic z tego nie wyszło poza późniejszym polskim ćwierćfinałem. Plan na poniedziałek to wygrana i dobre wejście w turniej. Jeśli „Jerzyk” złapie rytm, niech główkują rywale.

Mecz z Jerzego Janowicza z Marselem Ilhanem zostanie rozegrany jako czwarty, a zarazem ostatni, na korcie 15.