Korespondencja z Paryża: Magdzie zabrakło rutyny

/ Adam Romer , źródło: Korespodencja z Paryża, foto: Peter Figura

Od kiedy pierwszym dniem Rolanda Garrosa została niedziela, mam wrażenie, że ten turniej rozkręca się niczym lokomotywa ruszająca powoli ze stacji. Więcej w tych niedzielach jest gwaru zwiedzania, zakupów i zaaferowania nowymi twarzami na korcie niż właściwego skupienia na poważnym graniu.

Adam Romer, korespondencja z Paryża

Dlatego zarówno zadowolenie Szwajcarów, po zwycięstwach Federera i Wawrinki oraz kwaśne miny Francuzów, po porażkach Caroliny Garcii i Paul-Henri Mathieu jakoś przeszły bez zbytniego echa. Szczególnie, że zwycięstwa Helwetów zbytnio zaskakujące nie były, a porażki leciwego Mathieu i chimerycznej Garcii, też wielkiego poruszenia nie wywołały.

Polscy kibice tenisa takiego szczęścia (lub nieszczęścia) nie mieli i na mecz Magdy Linette czekali z niecierpliwością. Szczególnie, że mógł być to jej ostatni występ singlowy, bo po drugiej stronie siatki trafiła się poznaniance dziesięć lat starsza rutyniara Flavia Pennetta. Gdy Włoszka wygrywała pierwszy turniej WTA, w 2004 roku w Sopocie, nikt w rodzinie Linette nie marzył nawet, że Magda będzie kiedyś się z nią mierzyć na paryskich kortach.

Respekt do rywalki czuła wyraźnie także sama Polka, bo początek spotkania miała fatalny. Przegrała pierwsze dziewięć piłek. Potem było niewiele lepiej, gdyż po 15 minutach było już 0:4. Na szczęście Linette pozbierała się i ku zaskoczeniu samej Pennetty wygrała trzy gemy z rzędu. Starczyło jedynie na kosmetykę wyniku, ale pokazało także, że Polka potencjał ma.

Po decydujących momentach drugiego seta wątpliwości w tej sprawie nie miał chyba już nikt, kto mecz oglądał. Polka wyciągnęła ze stanu 3:5 na 7:5 i doprowadziła do decydującej partii. Tu, gdy wydawało się, że może znacznie starsza Włoszka zacznie słabnąć, Linette zabrakło rutyny jak takie pojedynki rozgrywać.

Niepotrzebnie zaczęła się spieszyć, chcąc jak najszybciej wygrać kolejne punkty. Popełniała niewymuszone błędy i w efekcie dawała Pennetcie „tanie punkty”, które pozwoliły Włoszce szybko objąć komfortową przewagę. Nim się obejrzeli widzowie na korcie nr 7, zrobiło się 1:3, zaraz potem 1:4, a po kolejnych paru minutach 1:6.

Po pierwszym meczu w drabince turnieju głównego wielkiej euforii w jej sztabie nie było, ale najważniejszym faktem okazał się ten, że do takiego meczu wreszcie doszło. Wcześniej było 10 nieudanych prób przebrnięcia przez eliminacje i dopiero mozolnie zbudowany ranking na poziomie setnego miejsca WTA dał Magdzie start w Paryżu.

Teraz potrzebne jest ogranie na tym poziomie i zdobywanie doświadczenia, bo ten mecz był do wygrania. Zabrakło rutyny – stwierdził tuż po meczu Jakub Puchalski, dyrektor sportowy turnieju w Katowicach, który współpracuje z Linette od niedawna w kwestiach wizerunkowych.

Magdzie został jeszcze start w deblu z Alize Cornet, a potem szykujemy się do startów na trawie – mówił Puchalski.

A niedzielni kibice? Ci w niewielkim stopniu przejęli się porażką Polki i zwycięstwem Włoszki, bo na korcie centralnym walczył Jo-Wilfried Tsonga (wygrał), na korcie Suzanne Lenglen męczyła się była mistrzyni turnieju Ana Ivanović, a tak naprawdę, to i tak mam poczucie, że wszyscy czekali na nowy tydzień i poniedziałek, kiedy to już na całego zacznie się tegoroczny Roland Garros.

Dla nas poniedziałek też zdaje się podwójnie ciekawy. Od rana grać będą bowiem Paula Kania i zaraz po niej Agnieszka Radwańska.