Korespondencja z Wrocławia: tenisiści potrafią obudzić

/ Antoni Cichy , źródło: Korespondencja z Wrocław, foto: Antoni Cichy/Tenisklib

 Jedynymi na Hali Orbita, którym w piątek nie brakowało energii, byli tenisiści. Ponoć w przyrodzie nic nie ginie, więc nadrabiali za sędziów, kibiców i dziennikarzy. Potrafili obudzić, a zarazem pobudzić do pracy.

Jako pierwsze do budzenia przystąpiły duety Petschner/Puetz oraz Arnaboldi/Fucsovics walczący w ćwierćfinale debla. Do dziesiątego gema drugiej partii wydawało się, że niemiecka para pewnie zmierza do półfinału. Włosko-węgierski debel pokusił się jednak o przełamanie powrotne na 5:5. Zdołał też utrzymać podanie i nagle położenie Niemców nie było już tak komfortowe. Zrobiło się dogodne na nowo, kiedy po wygranym serwisie Petschner i Puetz, zapisali na swoim koncie pierwszych sześć piłek w tie breaku. Takiej przewagi oczywiście nie roztrwonili.

Piątkowy terminarz został ułożony w ten sposób, że mecze singlowe przeplatane były deblowymi. Więc po spotkaniu niemiecko-włoskim przyszła pora na pierwszy ćwierćfinał. Zmierzyli się w nim Steve Darcis z Konstaninem Krawczukiem. Senna aura najwyraźniej udzieliła się także sędziemu, bo już w drugim gemie przytrafiła mu się zabawna pomyłka. Kiedy Belg utrzymywał podanie do 0, obwieścił, iż zwycięzcą został…Krawczuk. W porę się jednak zreflektował. A kolejnych wpadek, mimo wciąż niezbyt ciekawego pojedynku, nie odnotowano.

Spotkanie Darcisa z Krawczukiem nabrało rozmachu dopiero pod koniec seta, w dziewiątym gemie. Rozstawiony z „dwójką” 30-latek doprowadził wtedy do jedynego breaka. W drugiej partii emocji było jak na lekarstwo. Belg przełamał rywala z Rosji już w pierwszym gemie, a później kontrolował sytuację. I wygrał 6:4, 6:2.

Ostatnie gemy decydowały też w kolejnym ćwierćfinale. Farrukh Dustov z Uzbekistanu miał chrapkę na przełamanie w konfrontacji z obrońcą tytułu Michaelem Berrerem już w szóstym gemie. Próba, mimo break pointa, zakończyła się jednak niepowodzeniem. Wobec tego rozstawiony z „trójką” 28-latek poczekał do dwunastego gema i po pięknym passing shocie przełamał Niemca na 7:5.

Druga partia zaczęła się od mocnego uderzenia i zmiany nadającego ton rywalizacji. Przełamanie zaliczył bowiem Berrer. Podobnie kluczowa okazała się jednak finałowa faza, a konkretniej ósmy, dziewiąty i dziesiąty gem. Dustov zdołał zaliczyć breaka powrotnego, utrzymać podanie i jeszcze raz przełamać obrońcę tytułu na 6:4, pieczętując tym samym awans do półfinału.

""

Ogromnych emocji dostarczyła potyczka Jana Mertla i Mirzy Basicia. To właśnie ona tak pobudzała do życia. Walkę do ostatniej piłki zwiastował już pierwszy set, w którym decydował tie break. Szybciej przewagę mini breaka osiągnął Czech, ale riposta Bośniaka była piorunująca – odpowiedział dwoma mini breakami – na 4-4 i na 5-4. Serwisu już nie stracił. Tie break był też konieczny do wyłonienia lepszego w drugiej partii. Jako że bez trzech setów się nie obyło, tym razem z tarczą schodził z kortu Mertl, który wygrał do 3.

Dramatyczny przebieg miała decydująca odsłona pojedynku. Czeski tenisista dołożył wszelkich starań, by przełamać Basicia już w jego pierwszym gemie serwisowym. Ten jednak po naprawdę długiej grze na przewagi utrzymał podanie. W kluczowym momencie z pomocą przyszedł mu znakomity serwis. To, co najciekawsze i zapierające dech w piersiach, działo się w dziesiątym gemie. Przy 5:5 i i break poincie Basić, returnując, uderzył piłkę ramą. Mertl skorzystał z sytuacji i smeczował, ale Bośniak szczęśliwie ją przebił po taśmie. Niemiec zdołał jeszcze odegrać, ale passing shota 23-latka po prostu nie był w stanie obronić. W tak niesamowitych okolicznościach kwalifikant zaliczył przełamanie na wagę awansu do półfinału.

Na deser organizatorzy zostawili pojedynek turniejowej „jedynki” Ricardasa Berankisa z Ilją Marczenko. W pierwszym secie inicjatywa należała do Litwina – już w drugim gemie był bliski przełamania. Ukrainien nie pozostawał dłużny, ale w piątym gemie nie wykorzystał żadnego z dwóch break pointów, co zemściło się w siódmym, kiedy Berankis dopiął swego

Drugą partię szturmem zainaugurował Marczenko, efektem czego przełamanie w pierwszym gemie serwisowym Berankisa. Ten chciał się odkuć jak najszybciej i niewiele brakło do breka powrotnego na 3:2. Wojnę nerwów i długą, zaciętą grę na przewagi lepiej zniósł Ukrainiec i oczywiście obronił przewagę. Nie utrzymała się ona jednak na długo, bo do siódmego gema. I podobnie jak we wcześniejszych spotkaniach, bez tie breaka się nie obeszło. Zanim do niego doszło, po dziewiątym gemie organizatorzy musieli się jeszcze uporać z natarczywą odklejającą się linią. Kiedy już to zrobili, tenisiści wrócili do walki. Trudno stwierdzić, czy przerwa korzystnie wpłynęła na Berankisa. Pewne jest, że mu nie przeszkodziła, bo tie breaka wygrał 7-3.

Polscy kibice, którzy zdecydowali się na wizytę w Orbicie, też mieli swoje powody do świętowanie. O miłe rozpoczęcie weekendu zadbał dla nich Andriej Kapaś. Zabrzanin w parze z Frankiem Danceviciem awansował do finału turnieju deblowego (WIĘCEJ TUTAJ). Do pełni szczęścia zabrakło ćwierćfinałowego triumfu duetu Przysiężny/Hurkacz (WIĘCEJ TUTAJ).