WTA Championships: walczyć, wierzyć, wygrać!

/ Antoni Cichy , źródło: własne, foto: AFP

Kalkulacji już nie ma. Kto wygrywa, gra w finale, kto przegrywa, odpada. Agnieszka Radwańska po raz drugi w karierze znalazła się w najlepszej „4” WTA Championships. Żeby osiągnąć życiowy rezultat, musi pokonać świetnie spisującą się w Singapurze Simonę Halep.

Skończył się etap turnieju, który wybaczał małe potknięcia. Porażkę można było sobie zrekompensować wygraną w kolejnym spotkaniu, a w ostateczności – tak jak w piątek przed południem – pomocną dłoń potrafiła wyciągnąć inna tenisistka. Nie, w sobotę tego nie będzie. Żadne kalkulacje nie wchodzą już w grę. Decyduje jeden jedyny mecz, dyspozycja dnia. A to oznacza, że wydarzyć może się dosłownie wszystko. Te kilka dni, które już przeszły do historii rozgrywek w Singapurze, to potwierdziły. Jednego dnia Williams zostaje niemal upokorzona, ale drugiego to ona jest w stanie przejechać się po rywalce niczym walec.

W kontekście sytuacji Agnieszki Radwańskiej to napawa optymizmem i nadzieją. Gdyby patrzeć na suche statystyki, zdecydowanej faworytki sobotniej konfrontacji należałoby upatrywać w Simonie Halep. To właśnie ona tak zdemolowała Williams, to ona nie dała szans Bouchard i to ona pozbawiła Ivanović awansu do półfinału. Jednym słowem, w Grupie Czerwonej nie kto inny jak Rumunka rozdawał karty, rozdzielał miejsca w półfinale bądź samolocie, który jak się okazało, obrał kursy: Kanada oraz Serbia.

Halep ze swojej grupy wyszła bez najmniejszych problemów. Ba, decydowała, kto obok niej znajdzie się w najlepszej „4”. Agnieszka była w całkiem odmiennej sytuacji. Odetchnąć mogła dopiero po ostatniej piłce meczu Wozniacki z Kvitovą; sama musiała pokładać nadzieje w innej zawodniczce i wygrała jedno spotkanie mniej niż Halep. Statystyki jednak mają to do siebie, że nie są i nie będą niczym więcej niż tylko statystykami. Nie uwzględniają fenomenalnej walki i niesamowitego powrotu do gry autorstwa Isi, bo jakżeby przedstawić to za pomocą liczb? Nie przewidują, kto obudzi się w sobotę rano w pełni wypoczęty, a kto z jakiegoś powodu prześpi ledwie kilka godzin. I to czyni z nich element pomocniczy, a nie decydujący.

Można się zastanawiać, czy Radwańska dobrze trafiła, czy mogła mieć łatwiejszą rywalkę, mniej zdrową, w gorszej formie itd. Z dwójki, która awansowała, do „wyboru” była jeszcze Williams. Nawet jeśli Amerykanka w Singapurze dobre występy dawkuje, delikatnie mówiąc, nie jest ulubioną rywalką Polki. Halep, przynajmniej pod względem warunków fizycznych, zdecydowanie bliżej do Agnieszki niż do sióstr Williams. To nie chucherko, ale też nie herod-baba. Trochę mocniej zbudowana od „Isi”, trochę cięższa proporcjonalnie do wzrostu, jednak o kilka centymetrów niższa.

Także styl gry Halep bardziej pasuje Radwańskiej. Bardziej, bo całkiem nieźle sobie z nim dotychczas radziła. Z sześciu konfrontacji polsko-rumuńskich aż cztery zakończyły się zwycięstwami Agnieszki. Bardziej miarodajne są jednak ostatnie pojedynki, czyli te z sezonu 2014, kiedy Halep zalicza się do ścisłej czołówki. Obie zawodniczki spotykały się dwukrotnie i musiały się podzielić wygranymi. Żeby nie być gołosłownym, to wciąż tylko statystyki. Choć nie ma też co ukrywać, że zdecydowanie lepiej wychodzić na kort z zawodniczką, którą kilkukrotnie zostawiało się w pokonanym polu, niż z tą, na którą nie znalazło się jeszcze sposobu.

Halep niewątpliwie można pokonać. Tym bardziej, jeśli „Isia” zaprezentuje na korcie taki hart ducha, jak przeciwko Szarapowej, jeśli będzie biegać do każdej piłki i wierzyć w to, że to dla niej zarezerwowane jest miejsce w finale.

Półfinałowa konfrontacja Radwańskiej i Halep rozpocznie się nie wcześniej niż o 12 czasu polskiego. Warto zarezerwować sobie kilka godzin, bowiem wielce prawdopodobne jest, iż czeka nas kolejny tenisowy maraton. Lecz w takich przypadkach nie ma różnicy, jak długo – ważne, z jakim skutkiem. A chyba wszyscy życzylibyśmy sobie miłego sobotniego popołudnia.