Kubot: szczęście nie sprzyja lepszym, tylko przygotowanym

/ Michał Jaśniewicz , źródło: Korespondencja z Madrytu A. Kocańda, foto: AFP

Łukasz Kubot odniósł dziś jedno z najważniejszych zwycięstw w karierze. Polak pokonał Gilles Simona i awansował do trzeciej rundy prestizowych zmagań w Madrycie. Po tym triumfie z Kubotem rozmawiała reporterka Tenisklubu. 

 

Agnieszka Kocańda: Mógłby powiedzieć pan kilka słów o meczu? Nie brakowało zwrotów sytuacji.
Łukasz Kubot: Na pewno, uważam, że pierwszy set był bardzo ważny i wygrałem go o jedną piłkę, broniłem kilku setboli. W drugim secie oddałem breaka. Popełniłem dwa podwójne błędy, Simon to wykorzystał. W trzecim secie bardzo ważne było przełamanie w gemie otwarcia, w którym do 40-0 dla Simona wygrałem piłek piłek pod rząd. Prowadząc 3:1 miałem szansę na podwójne przełamanie, ale ten return, w którym wchodziłem na siatkę – zepsułem. Potem znowu bardzo słaby gem z mojej strony, także było tu dużo takiego wahania, ale jest to normalne. Muszę szczerze powiedzieć, była to dla mnie pierwsza szansa od paru miesięcy, żeby grać z takim zawodnikiem.

Wiedziałem, że tutaj dostałem szansę i muszę ją wykorzystać. Ten zawodnik był do ogrania, jak się okazało na koniec. Byłem skoncentrowany i cieszę się, że dograłem ten mecz do końca swoją taktyką. Parę wariantów też wprowadzałem, których nie miałem przygotowanych na mecz i to też się potwierdziło przy 4-4 w trzecim secie, gdzie przebijając piłkę na drugą stronę, Simon popełnił trzy niewymuszone błędy. Było to dla mnie coś nowego aczkolwiek cieszę się, że wygrałem ten mecz do końca sam. Super serwowałem i jest to dla mnie jedno z najważniejszych zwycięstw w karierze. Uważam, że to bardzo dobry prognostyk przed Roland Garros i Wimbledonem, a także meczami w debla. Brakowało mi bardzo pewności siebie ale, tak jak powiedziałem, miałem dużo szczęścia, a szczęściu trzeba pomóc. Ja się cieszę, że wygrałem i jadę dalej.

To, że już grał pan na tym korcie wcześniej, okazało się bardzo pomocne?
Na pewno. Na pewno było bardzo pomocne. Popełniłem błąd w eliminacjach, nie rozgrzałem się na tym korcie, a dzisiaj wcześnie wstałem żeby tutaj się rozgrzać, bo na korcie nr 3 panują trochę inne warunki. Grałem jeden mecz, wiedziałem co mnie czeka. Także zrobiłem wszystko i tak jak powiedziałem – cieszę się.

Niektórzy redaktorzy ćwierkają, że powinienen pan przesłać Mirce kwiaty do szpitala.
(uśmiech) Szczęściu trzeba pomóc. Ja jestem nauczony, że szczęście nie sprzyja lepszym, tylko przygotowanym. Ja ciężko pracuję, i tak jak rozmawiałem z chłopakami, dostałem drugą szansę. Wiedziałem o co gram, jaka była stawka. Nieprzespana noc.

Aczkolwiek [w eliminacjach – przyp.red.] grając z Gabaszwilim, przegrałem. A był to w sumie jeden z moich najlepszych meczów, które przegrałem. Gabaszwili grał coś niesamowitego – w niesamowitym "gazie". Tydzień wcześniej z kolei z nim wygrałem, ale w innych warunkach. Inne piłki, wszystko. On dwa tygodnie temu wygrał z Davidem Ferrerem. Także tenis jest nieobliczalny. Na tym poziomie każdy może wygrać z każdym. Decyduje jedna piłka. Ja dziś o tę jedną piłkę byłem lepszy. Cieszę się bardzo, bo potrzebowałem tego zwycięstwa. Wierzę, że będzie to "kop" na następne mecze. No i cały czas żyję w turnieju.

W następnym meczu zagra pan z Bautistą Agutem. Chyba nie ma pan najlepszych wspomnień z poprzedniego spotkania… 
Zgadza się. Przegrałem z nim w Barcelonie. Muszę powiedzieć, że po tym meczu też dużo się zmieniło w moim życiu. Dostałem tzw. „zimny prysznic”. Ale wiadomo – w Barcelonie warunki są zupełnie inne niż w Madrycie. 700 metrów nad poziomem morza, piłka skacze wysoko, można sobie pomóc serwisem. Tam było bardzo miękko. Jeszcze Bautista, Hiszpan, gra bardzo dobrze z kontry. Wiem, czego się spodziewać jutro. Muszę jeszcze ochłonąć po dzisiejszym meczu, bo cały czas jestem w emocjach. Wierzę jednak, że nie mam nic do stracenia. Na nim jest presja – on musi wygrać. Wygrał z Verdasco, jak słyszałem, przegrany mecz. Także „wyszedł spod noża”. Obaj jesteśmy w takiej podobnej sytuacji. Dzisiaj się muszę jeszcze zregenerować i jutro walczyć. Czeka mnie też debel jutro – zagramy derby z chłopakami. Będzie długi i piękny dzień w Madrycie. Mam nadzieję, że dla mnie na koniec szczęśliwy.

W debla gra pan z Robertem [Lindstedem] przeciwko "Frytce" i "Matce". Znacie się dobrze. To pomaga czy przeszkadza?
Zależy to klasycznie od dnia i od tego jak się wyśpimy (śmiech). Może się to skończyć super tie break’iem. Zobaczymy. Ja na razie myślę o meczu singlowym i dopiero po singlu będę się koncentrować na deblu. Aczkolwiek oni już mają jeden mecz za sobą tutaj, są rozegrani. Szanse widzę 50 na 50, mimo, że to my jesteśmy rozstawieni. Ja się jeszcze będę musiał zregenerować po singlu.

Ostatnie pytanie, już „pozaturniejowe”. Wróćmy na chwilę do Pucharu Davisa. Czy w związku z brakiem powołania do reprezentacji na mecz z Chorwacją, jesteście z kapitanem Szymanikiem na „wojennej ścieżce”, jak niektórzy twierdzili?
Nie, nie jestem na żadnej „wojennej ścieżce”. Z Radkiem usiedliśmy w Miami i porozmawialiśmy przy stole „jak mężczyźni”. Radek Szymanik postawił na taki skład, jaki postawił, w meczu z Chorwacją. Ja to uszanowałem i kropka. On bierze za to odpowiedzialność, to on jest kapitanem i później dostaje za to oceny, nie ja.