Wimbledon: takie małe deja vu

/ Tomasz Krasoń , źródło: własne, foto: AFP

Zwyciężając z Na Li, Agnieszka Radwańska zapewniła sobie drugi w karierze awans do wielkoszlemowego półfinału, powtarzając sukces sprzed 12 miesięcy. Pomiędzy tymi dwoma turniejami widać kilka analogii i jedną zasadniczą różnicę.

To co łączy tegoroczną wimbledońską kampanię Agnieszki Radwańskiej z tą zeszłoroczną jest na pewno dramatyczny ćwierćfinał. W poprzednim sezonie Isia mierzyła się z Marią Kirilenko – mecz był długi, składał się z trzech setów. Pierwszego Polka wygrała po zaciętej końcówce, a w drugim wypuściła z rąk przewagę przełamania. Brzmi znajomo? Podobnie przebiegał wczorajszy mecz z Na Li, choć wyszarpanie przez Isię pierwszej partii w spotkaniu z Chinką było o wiele bardziej spektakularne. Ponadto oba mecze były przerywane przez opady deszczu i w obu doszło do zmiany warunków rywalizacji. Przed rokiem końcówka meczu z Kirilenko została przeniesiona na inny kort – kryty centralny. Z Li Radwańska od początku walczyła na głównej arenie londyńskiego obiektu, ale w trzecim gemie trzeciego seta zasunięto dach i zamiast na otwartym powietrzu tenisistki walczyły praktycznie w hali.

Analogie same się nasuwają także przy osobie półfinałowej rywalki. Rok temu Radwańska walczyła o finał z Angelique Kerber, teraz zmierzy się z Sabine Lisicki. Dwie Niemki. Obie o polskich korzeniach. Obie mówiące po polsku. Obie notujące życiowy wynik w Wielkim Szlemie. I choć Kerber i Lisicki różnią się stylem gry, to Radwańskiej stawiają te same wymagania – groźny serwis (w przypadku Angie nieprzyjemne rotacje wynikające z gry lewą ręką, w przypadku Sabine wielka moc) oraz potężne ciosy z linii końcowej. Tym razem, tak jak przed rokiem, Polka musi zagrać agresywnie, głęboko odgrywać piłki i zmusić rywalkę do biegania. Jeśli Radwańska zagra tak dobrze jak w ćwierćfinale z Li, to do listy wimbledońskich podobieństw będziemy mogli dopisać kolejne.

Porównując trwający właśnie Wimbledon z poprzednim, nie sposób pominąć zasadniczej różnicy związanej z drugim meczem półfinałowym. Rok temu cieszono się z sukcesu Radwańskiej, ale mało kto dawał jej szanse na zdobycie tytułu, gdyż wymagało to zwycięstwa nad Sereną Williams, na którą Polka w dotychczasowych oficjalnych meczach nie znalazła jeszcze recepty. A w tym roku, w ewentualnym finale, o którym każdy polski kibic tenisa po cichu myśli, to Radwańska byłaby zdecydowaną faworytką. Z drugiej strony drabinki pozostały bowiem Marion Bartoli i Kirsten Flipkens. Czyli tenisistki, które jeszcze nigdy Radwańskiej nie pokonały (siedem porażek Francuzki, trzy Belgijki) i do wymarzonego przez nas finału z Polką przystępowałyby z tej samej pozycji, co Isia rok temu z Williams.