Wimbledon: obrona godna mistrzyni

/ Mateusz Grabarczyk , źródło: własne/wimbledon.org, foto: AFP

Wielu kibiców i ekspertów zgodnie określa mecz Agnieszki Radwańskiej z Na Li najlepszym w tegorocznym kobiecym Wimbledonie. Mieliśmy w nim wszystko, a siatka była pomostem między kapitalną ofensywą i fenomenalną defensywą.

Agnieszka Radwańska znów zachwyciła wszystkich. Przez tyle lat przyzwyczaiła obserwatorów do tego, jak znakomicie przewiduje kierunki zagrań rywalek, jak rewelacyjnie broni się przed ich atakami i jak umiejętnie potrafi z beznadziejnej sytuacji wypracować sobie przewagę sytuacyjną. Dzisiaj zagrała najlepszy mecz w tegorocznym turnieju. Broniła się jak mistrzyni. Lepszej defensywy w kobiecych rozgrywkach nie znajdziecie. A Li atakowała. Od pierwszej do ostatniej piłki. Lepszych fragmentów miała więcej niż gorszych i dzięki temu mieliśmy tak długie, tak emocjonujące i tak wyrównane spotkanie.

Potwierdzają to liczby. Najbardziej rzucają się te przy rubryce „winners” i „unforced errors”, bo i te najwięcej mówią. Chinka popisała się 58 uderzeniami kończącymi i popełniła 40 niewymuszonych błędów. Polka miała bilans 32 do 18. Obie wyraźnie, a nawet bardzo wyraźnie, na plus, co świadczy o jakości spotkania. Aż 71 razy Li znalazła się przy siatce, z czego 48 akcji zakończyła sukcesem. Sama na konferencji prasowej przyznawała, jak zadowolona jest z tego faktu, bo kiedyś tak często wolejem i smeczem nie grała. Dziś tak istotny element w grze na trawie ma opanowany dużo lepiej. Polka miała podobną skuteczność, chociaż z przodu znajdowała się ponad dwa razy rzadziej od rywalki. Nie może to dziwić, skoro wiecznie była spychana do defensywy.

Radwańska potwierdziła dziś jeszcze jedną od zawsze przypisywaną jej cechę – wysoką odporność na nerwy. Najważniejsze, że uratowała przegraną (chociaż w przypadku Polki chyba nigdy nie należy tak twierdzić) partię, broniąc kilku piłek setowych z sytuacji beznadziejnych. Przy jednej pomogło jej szczęście i… nadmierne zaufanie Chinki do sędziów, bo gdyby Li sprawdziła werdykt arbitra liniowego, który po serwisie wywołał aut, miałaby 6-4. – Och, naprawdę to była dobra piłka? Dlaczego teraz mi to mówisz? Ale dziękuję za informacje, następnym razem na pewno sprawdzę – śmiała się Li, kiedy dowiedziała się, że piłka była dobra. Radwańska obroniła ponadto sześć z dziesięciu break pointów, a także wygrała 73% punktów, kiedy serwowała przy niebezpiecznych wynikach 30-30 lub równowadze.

Czwartkowy pojedynek z Sabine Lisicki będzie podobny. Niemka też bombarduje i świetnie czuje się na trafie. Różnica między nią a Chinką polega na tym, że Lisicki jest bardziej nieprzewidywalna. Może jej wyjść kapitalny mecz, w którym wszystko trafia, a może też taki, kiedy co drugi forhend i bekhend ląduje poza kortem. Sprawa jest otwarta. Radwańska na pewno wie, co robić.