US Open: Amerykańskie show!

/ Maciej Weber , źródło: , foto:

Tekst Mateusz Grabarczyk


Ostatni w tym roku turniej wielkoszlemowy startuje w poniedziałek. 31 sierpnia, najpóźniej od 1998 roku. Tytułów bronią Serena Williams i Roger Federer
Artyści z Green Day w jednym ze swoich znanych kawałków jak mantrę powtarzali: wake me up when September ends. I o ile przygnębieni kończącymi się dla nich wakacjami uczniowie podpisaliby się pod tymi słowami bez mrugnięcia okiem, o tyle każdy prawdziwy kibic tenisa powinien nieco zmienić tekst słynnej piosenki i zamiast na koniec września, prosić o pobudkę na jego początku. Właśnie wtedy startuje ostatni wielkoszlemowy turniej w tym roku. Turniej inny niż wszystkie, bo rozgrywany w Ameryce. A jak wiemy, Amerykanie nie mogą być tacy jak reszta świata. Oni muszą się wyróżniać. U nich musi być show! I szkoda, by było takie show przespać.


US Open startuje 31 sierpnia. Najpóźniej od 1998 roku, kiedy to też rozpoczynał się ostatniego dnia szkolnych wakacji. Wynika to z układu kalendarza, bo inauguracja nowojorskiego turnieju przypada zawsze na ostatni tydzień sierpnia. Amerykanie są gotowi na wielkie dwutygodniowe show. Trzeba pamiętać, że o ile na Wimbledonie wszystko odbywa się z klasą, na biało, w ciszy i spokoju, a jedynymi aktorami są sportowcy, o tyle w Nowym Jorku można odnieść wrażenie, że tenisowe mecze to tylko jedna z wielu atrakcji. Ale US Open rządzi się swoimi prawami. Tylko podczas tego turnieju wielkoszlemowego mamy do czynienia z sesjami wieczornymi i tylko podczas tego turnieju wielkoszlemowego w decydującym secie jest rozgrywany tie break. Ach ci Amerykanie…


Wydarzenie numer 1
Niemal każda zapowiedź wielkoszlemowego turnieju zaczyna się od pytania: kto może zatrzymać Rogera Federera? (w Roland Garros w miejsce „Rogera Federera” wstawiamy „Rafaela Nadala”). Nie tym razem! Do tego też przejdziemy, ale później, bo wydaje się, że wydarzeniem bardziej interesującym jest big come back, jakby powiedzieli Amerykanie. A powraca, oczywiście, Kim Clijsters. Chociaż nie tylko ona… Będzie to dla niej siódmy start w nowojorskiej imprezie. Dwa ostatnie (w 2003 i 2005) roku były fantastyczne. Najpierw przegrała w finale ze swoją rodaczką Justine Henin, a potem wygrała całe zawody, pokonując w meczu o tytuł Mary Pierce. Czy to jej szczęśliwe miejsce? Biorąc pod uwagę formę Belgijki, takie rywalki jak Wiktorija Kutuzowa czy  Marion Bartoli nie powinny być przeszkodą nie do pokonania. W rundzie czwartej czeka Venus Williams. To znaczy, jeszcze nie czeka, ale ciężko przypuszczać, aby po drodze się potknęła. W ćwierćfinale… Agnieszka Radwańska?


Big come back można też odnieść do Marii Szarapowej, która w zeszłym roku w Nowym Jorku nie zagrała. Rozbrat Rosjanki z tenisem miał „polskie” akcenty, bowiem ostatni mecz przed kontuzją rozegrała z Martą Domachowską, a pierwsza singlowa gra po urazie miała miejsce w Warszawie. Forma wraca, co potwierdza dobry występ w Montrealu, gdzie Szarapowa dotarła do finału. Może ona pokusi się o drugi tytuł na nowojorskich kortach? Drogi nie będzie miała łatwej. Już w trzeciej rundzie może trafić na Jelenę Diemientiewą. Tę Jelenę, z którą przegrała w Montrealu… 


Jak już wspomnieliśmy o Agnieszce, pójdźmy tym tropem. W turnieju głównym zagrają trzy nasze reprezentantki. „Isia” zacznie od meczu z Patricią Mayr i w jakiej by formie nie była, przegrać po prostu nie wypada. W drugiej rundzie Maria Kirilenko albo Marija Koryttsewa też nie powinny przysporzyć jej zbyt wielu problemów. Teoretycznie, tylko teoretycznie, do 1/8 finału Polka powinna dojść pewnie. Tam może trafić na Wiktorię Azarenkę, a może… Martę Domachowską. W ćwierćfinale wspomniane już Venus Williams i Kim Clijsters.


Fatalnie trafiła za to Ula. Młodsza z sióstr zacznie co prawda od pojedynku z Kirstiną Barrois, która w rankingu plasuje się dziesięć miejsc niżej, ale potem (jeśli wygra) wpada (na 99,9%) na Dinarę Safinę – liderkę rankingu. Przejść drugą rundę będzie bardzo ciężko, ale okazja do sprawienia mega sensacji pierwszorzędna.


Marta Domachowska z powodzeniem przebrnęła przez eliminacje. Po horrorze w rundzie pierwszej potem było już tylko lepiej, a w turnieju głównym rozpocznie od meczu z inną zawodniczką z eliminacji – Barborą Zahlavovą Strycovą. Jeśli wygra, trafi najprawdopodobniej na Wiktorię Azarenkę. Istnieje szansa – znikoma, ale istnieje – że w 1/8 finału dojdzie do polskiego pojedynku Domachowska – Radwańska.


Pospekulujmy…
Tytułu broni Serena Williams. Ale czy jest główną kandydatką do zwycięstwa? Wydaje się, że obecnie w kobiecym tenisie brak wyraźnej liderki. Siostry Williams wciąż zajmują czołowe lokaty, choć nie grają bynajmniej olśniewająco. Jednak wystarcza to do wygrywania z jeszcze gorzej dysponowanymi i, przede wszystkim, mniej regularnymi rywalkami. Dinara Safina ciągle jest numerem 1, choć to Serena wygrała w tym roku dwa turnieje wielkoszlemowe, a Dinara była tylko dwukrotnie w finałach. Ponadto Rosjanka doznała szokujących porażek z obiema siostrami. Z tą młodszą przegrała w meczu o tytuł Australian Open 0:6, 3:6, a ze starszą w półfinałowej potyczce na Wimbledonie zdobyła zaledwie gema!


Równo i dobrze gra Jelena Diemientiewa, ale jakoś nie potrafi postawić kropki nad i. To taka zawodniczka na półfinały. Zwyciężyła, co prawda, w tegorocznym Rogers Cup, ale w Wielkich Szlemach osiągnęła w karierze ledwie dwa finały – oba w 2004 roku, najpierw w Paryżu, potem właśnie w Nowym Jorku. Oba przegrała. Na Wimbledonie zagrała jeden z lepszych meczów w karierze, ale mimo tego i mimo piłki meczowej, nie wygrała z Sereną Williams. Czy ten turniej może przynieść przełom? 


Drżący szczyt
Zostawmy panie, a zajmijmy się panami. Przyszedł czas na pytanie: Kto może zatrzymać Rogera Federera? Znowu to on jest faworytem do zwycięstwa, ale jak zawsze, zastanawiamy się, czy sypnie niespodziankami. Rafael Nadal i Andy Murray zamienili się w rankingu miejscami i po raz pierwszy od US Open 2005 Hiszpan jest rozstawiony z numerem niższym niż 1 lub 2. Tym razem „Rafie” przypadła „trójka”, ale znalazł się on, czego można się było spodziewać, w połówce z Andym Murrayem, więc do ewentualnego pojedynku marzeń Federer-Nadal może dojść dopiero w finale. Ale… czy 23-letni zawodnik z Majorki rzeczywiście jest już w tak dobrej formie, aby do tego finału dotrzeć? Szczególnie, że nigdy w karierze w Nowym Jorku ta sztuka mu się nie udała. Hiszpan zacznie od pojedynku z Richardem Gasquetem. Mecz może być ciekawy, ale Francuz nie jest już tym samym tenisistą co kiedyś. Pauzował z powodu dyskwalifikacji i nie pojawił się w żadnym turnieju ATP od kwietnia.


Obok Federera i Nadala groźny, rzecz jasna, będzie Murray, który jednak w ostatnich meczach w Cincinnati formą nie błyszczał. Popełniał sporo błędów, robił krzywe miny i krzyczał na siebie. W zeszłym roku był w finale. Teraz na pewno celuje jeszcze wyżej… Ale… o ile Ivo Karlović, Gilles Simon czy Stanislas Wawrinka nie powinni mu sprawić problemów, o tyle Juan Martin Del Potro już może. Argentyńczyk znakomicie czuje się na twardych kortach, co potwierdził rok temu i potwierdza również teraz. Obaj zawodnicy mogą się spotkać już w ćwierćfinale i byłby to z pewnością hit. Del Potro może w Nowym Jorku pokusić się o nie lada niespodziankę…


O Federerze trochę. Szwajcar zacznie od meczu z Devinem Brittonem – zeszłorocznym finalistą imprezy juniorskiej. Gdy 18-letni Amerykanin dowiedział się, z kim zagra na starcie, nie mógł uwierzyć, ale jak sam przyznał, to niespotykana okazja, aby zmierzyć się z samym Federerem podczas US Open. Przyznał też, że choć cieszy się, że stanie naprzeciw Szwajcara, nie łatwo będzie wygrać… Przyznamy mu rację. Ciężko znaleźć kogoś, kto może zagrozić tacie Rogerowi. Dopiero jak spojrzymy na ewentualne zestawienie półfinałów, można mówić o emocjach. Novak Djoković albo, co jest jeszcze bardziej oczekiwane (szczególnie przez Amerykanów), Andy Roddick mogą, jeśli zagrają na wysokim poziomie, sprawić Szwajcarowi problemy. Może nawet takie jak A-Rod podczas finału Wimbledonu. 16-14 w piątym secie nie będzie, ale tie breakiem w decydującej partii nikt by chyba nie pogardził.


I w zasadzie wokół czołowej światowej szóstki (Federer, Murray, Nadal, Djoković, Roddick, Del Potro) koło potencjalnych zwycięzców się zamyka. Przepaść między tą grupą a całą resztą jest chyba zbyt duża, aby ktoś inny mógł sięgnąć po trofeum, a już w szczególności trofeum wielkoszlemowe, które od 18 turniejów nie trafiało w niczyje inne ręce poza Rogerem, Rafą i Novakiem. Ostatnim spoza tej trójki, który sięgnął po najcenniejszy laur, był Marat Safin… w 2005 roku w Australii.


A w Nowym Jorku jest o co walczyć. Rekordowa pula nagród wyniesie 21,6 mln dolarów. Zwycięzcy, zarówno wśród kobiet jak i mężczyzn, otrzymają, bagatela, po 1,6 mln „zielonych”. Może się zakręcić w głowie…