W krzywym zwierciadle: Murray? Nie znam… (korespondencja z Londynu)

/ Michał Jaśniewicz , źródło: Korespondencja z Londynu Artur St. Rolak, foto: AFP

Kamery BBC są wszędzie – przynajmniej na Wimbledonie. To nic, że redaktorzy z mikrofonami niemiłosiernie kaleczą nazwiska inne niż Murray, Federer czy Williams. Można nie słuchać, ale czasami naprawdę warto.

Choćby wtedy, gdy ekipa telewizyjna postanowiła odwiedzić ludzi stojących w całonocnej kolejce po bilety. Fani Lleytona Hewitta z daleka rzucają się i w oczy (żółtymi koszulkami z wielkim napisem AUS Fanatics), i w uszy (głośnym śpiewem, ale kto by ich zrozumiał z tym akcentem…), więc aż się prosiło, aby zacząć właśnie od nich.

– Czy waszym zdaniem Andy Murray ma szansę wygrać Wimbledon? – dziennikarz zapytał z nadzieją  głosie pierwszą grupę kibiców.
– Murray? Nie znamy – odpowiedzieli wymieniając spojrzenia.
Podszedł do drugiej grupy i powtórzył pytanie.
– Nieeee!!! – ci akurat nie żartowali.

Dalej redaktor już nie ryzykował. Bezradnie zwinął mikrofon, operator schował kamerę, ale wydawca puścił reportaż na antenę.

W czwartek Murray pokonał Juana Carlosa Ferrero w 101 minut i po spełnieniu jeszcze kilku obowiązków pojechał do domu. Jeśli włączył telewizor, to zobaczył na ekranie Hewitta i jego sympatyków, którzy tego popołudnia i wieczora mieli wysoką oglądalność. I to w prime time. Przez 230 minut kamery pokazywały na zmianę Australijczyka, Andy’ego Roddicka i trybuny, ze szczególnym uwzględnieniem kibiców w żółtych T-shirtach. Oraz żon obu tenisistów. Pani Roddickowa, modelka, jest ładniejsza od pani Hewittowej, aktorki. I bardziej uśmiechnięta, bo to jej mąż wygrał ostatnią piłkę tego pojedynku, będącego niewątpliwą ozdobą ćwierćfinałów.

No i redaktor też się trochę ucieszył. Mógłby teraz spytać, kto jest Hewitt, ale kogo? AUS Fanatics poszli na piwo, a potem po bilety na mecz krykieta.