Pięć godzin Agnieszki. Korespondencja z Londynu

/ Michał Jaśniewicz , źródło: Korespondencja z Londynu Adam Romer, foto: AFP

Czwartek na Wimbledonie okazał się wyjątkowo długi dla Agnieszki Radwańskiej. Łącznie na korcie spędziła niemal pięć godzin. Raz wygrała, w singlu, i raz przegrała, w deblu z siostrą. Brytyjczycy oglądali za to ekspresowe zwycięstwo Andy Murraya.
 
Nic nie zapowiadało, że słoneczny czwartek będzie tak męczący dla najlepszej polskiej tenisistki. Wychodząc w południe na kort nr 14 była zdecydowaną faworytką meczu z Shuai Peng. Po godzinie wszystko wyglądało na wyjaśnione. Polka prowadziła 6:2, 5:2 i od wygrania meczu dzieliły ją zaledwie dwie piłki.

Agnieszka uznała chyba, że mecz wygra się sam i stanęła – zastanawiał się tata-trener. Od tego momentu bowiem Chinka zaczęła stopniowo odrabiać straty. Doprowadziła do tie breaka, obroniła w nim meczbola i wygrała seta.

Potem historia się powtórzyła. Agnieszka prowadziła w trzecim secie 5:3 i znów była blisko zwycięstwa, ale zamiast dobić rywalkę pozwoliła się jej odrodzić. I zamiast spacerku widzowie dostali horror, zakończony dopiero po 16 gemach trzeciej partii. Na szczęście zakończony zwycięsko…

Zaledwie po godzinie odpoczynku Radwańska musiała wraz z siostra wyjść na pojedynek deblowy, gdzie znów czekała ją ciężka przeprawa. Wprawdzie ciężar gry miała na siebie wziąć Ula, ale jednak na korcie trzeba było grać…

Agnieszce brakowało zdecydowanie świeżości i widać to było niemal przy każdej piłce. Mimo to Polki walczyły z rozstawionym deblem Mattek-Sands, Pietrowa przez ponad 95 minut. Skończyło się pechowym tie breakiem, przegranym 5-7.

Teraz przynajmniej mam dzień odpoczynku – mówiła po meczu mocno zmęczona Agnieszka. Co ma na to powiedzieć Ula, która nie gra już w ogóle, bo z powodu wcześniejszego wyjazdu Mariusza Fyrstenberga nie wystąpiła też w mikście. Pozostaje jej już tylko kibicować starszej siostrze i ewentualnie współorganizować tradycyjnego już sobotniego grilla w domu Radwańskich…
 
Czwartek był za to kolejnym dniem "murrayomanii". Szkot zagrał, a właściwie pokazał się na korcie centralnym, właściwie na chwilę, bo w godzinę i 28 minut rozbił niezłego przecież Ernestsa Gulbisa z Łotwy. W związku z tym jutro w brytyjskich gazetach zamiast dziewczynek do podawania piłek (jak to było dziś) będzie na okładkach zapewne właśnie Murray. I tak zapewne zostanie aż do ostatniego dnia turnieju. Przynajmniej na to liczą Brytyjczycy…

Sprawdź jak radzą sobie polscy tenisiści podczas tegorocznego Wimbledonu