Dobór partnera – korespondencja z Paryża

/ Michał Jaśniewicz , źródło: Korespondencja z Paryża Adam Romer, foto: AFP

Jak ważny jest dobór partnera wie każdy, kto kiedykolwiek grał we dwójkę po jednej stronie siatki. Dobitnie pokazały to dzisiejsze mecze na Roland Garros z udziałem Polaków. Jedyna singlistka – Agnieszka Radwańska, mimo chwili zawahania, awansowała do trzeciej rundy.
 
Jeśli za partnerkę w mikście ma się Lisę Raymond to znaczy, że człowiek coś w świecie tenisa znaczy. To dotyczy oczywiście Marcina Matkowskiego, który nie tylko świetnie umie się z najlepszą deblistką na świecie dogadać, ale także wraz z nią wygrywać. W czwartek nadspodziewanie łatwo pokonali Rennae Stubbs i Rossa Hutchinsa i bardzo powoli stają się kandydatami do udziału w decydujących meczach miksta.
 
Nieco więcej brakuje do bycia faworytem Łukaszowi Kubotowi i Sybille Bammer. Polak z Austriaczką wygrali wprawdzie mecz na korcie nr 11, ale po prawdziwych mękach. Od słowackiej pary Cibulkova/Polansky okazali się lepsi dopiero w super tie breaku i to zaledwie o 3 piłki. Inna sprawa, że super tie break i gra bez przewag (na Wielkim Szlemie tylko w mikście) zdecydowanie uatrakcyjniła i przyspieszyła gry mikstowe.

Udało się – przyznał z ulgą i uśmiechem na twarzy Łukasz Kubot. To samo mógł powiedzieć po wcześniejszym deblu, który wraz ze swoim stałym partnerem Olivierem Marachem rozegrał na jednym z ostatnich kortów (nr 16). Rozegrał i wygrał, choć w pewnych momentach Austriak "nie pomagał" – jak eufemistycznie mawiają tenisiści.

Pojedynek, z parą ubranych niczym wprost z żurnala mody w stroje Lacoste Francuzów, rozpoczęli od wygrania seta, ale potem było tylko słabiej. Na szczęście Marach trochę się opanował w popełnianiu błędów w trzecim secie i to wystarczyło do zwycięstwa. Polacy na trybunach odetchnęli i mogli spokojnie próbować koncentrować się na "polskim meczu dnia" czyli pojedynku Agnieszki Radwańskiej.

Gdy Polka wychodziła na kort nr 7 o godzinie 19.45 trudno było uwierzyć, że uda jej się dograć mecz do końca. Wprawdzie stali bywalcy kortów Rolanda Garrosa zapewniali, że grać można tu do 21.30, ale akurat w czwartek niebo było od początku dnia zaciągnięte chmurami i słońca nie było widać, co znaczyło słabą widoczność.

To się tak łatwo nie skończy. Na pewno będziemy mieli dramat – stwierdził Piotr-Robert Radwański po pierwszym secie meczu swojej starszej córki. Polka wygrała łatwo 6:1 a Ukrainka Korytcewa pomagała jak mogła. Strzelała niecierpliwie po autach, psuła najprostsze wykładki i wyraźnie nie radziła sobie z nieustępliwą grą Agnieszki Radwańskiej.

Ponieważ nikt inny nie widział tak dużo meczy Agnieszki jak jej własny ojciec, więc oczywiście okazało się, że Piotr Radwański miał rację. Gdy polscy kibice i przypadkowi Francuzi już szykowali się do wyjścia, bo na korcie było 3:0 (z podwójnym przełamaniem dla Radwańskiej) i mecz zdawał się zmierzać do szybkiego końca coś się stało… Co, to może wyjaśnić chyba najlepiej sama Agnieszka, bo w przeciągu kilkunastu kolejnych minut zamiast zakończyć seta 6:1 lub 6:2 zrobiło się 3:4.

Zawsze musi być dramat – denerwował się ojciec-trener. Na szczęście Agnieszka pozbierała się i jeszcze przed zmrokiem wygrała kolejne trzy gemy. – Powinnam wygrać to wcześniej, ale najważniejsze, że udało się przed zmrokiem – przyznała sama po meczu.
 
Z innych wydarzeń poza polskimi najważniejsze było chyba przełamanie się Rogera Federera, który stał już o włos od przegrania trzeciego seta z Jose Acasuso, ale pozbierał się i wygrał ostatecznie w czterech setach. O wielkim szczęściu może za to mówić Jelena Diemientiewa, która dosłownie spod noża uciekła Jelenie Dokić. Australijka wygrała pierwszego seta, prowadziła grę w drugim i skreczowała…

Zobacz jak radzą sobie polscy tenisiści podczas tegorocznego French Open