Petersburg. Szukajcie, a znajdziecie

/ Szymon Adamski , źródło: własne, foto: AFP

Niekiedy odnoszę wrażenie, że tenisowy kibic z Polski czuje się kibicem pokrzywdzonym. Wraz z końcem ostatniej edycji katowickiego turnieju, zdaniem wielu, zniknęła możliwość podziwiania na żywo mistrzów rakiety. Mało kto docenia challengery, jeszcze mniej osób w poszukiwaniu tenisa wygląda poza granice kraju. 

Czy turniej w Katowicach był wyjątkowy? Z naszego punktu widzenia wyróźniało go to, że był rozgrywany w Polsce, ale poza tym trudno było dopatrzeć się czegoś szczególnego. Czy challenger w Szczecinie jest wyjątkowy? Tym razem lokalizacja nie przemawia za wyjątkowością, ponieważ mamy jeszcze challengery w Poznaniu, Gdyni, a w przyszłym roku również we Wrocławiu. Jest to natomiast wyjątek w skali całego świata pod względem organizacji oraz imprez okolicznościowych. Wyróżnia się również wysoką – jak na ten poziom rozgrywkowy – pulą nagród. Efekt tego taki, że w zeszłym roku do Szczecina zawitał Richard Gasquet. W tym sezonie takiej perełki na liście zgłoszeń zabrakło, ale było na kim oko zawiesić.

Jeśli kogoś nie przekona szczecińska oferta, trudno spodziewać się, by łaskawym okiem spojrzał w kierunku Gdyni lub Poznania. Mam na myśli kibiców spoza tych miast, którzy poświęciliby czas nie tylko na obejrzenie spotkań, ale też na dotarcie na miejsce czy nocleg. O pieniądzach (na razie) nie wspominając. Przyciągnięcie kibica na trybuny jest zadaniem trudnym. Zwłaszcza w czasach, kiedy transmisję z niemal każdego turnieju można znaleźć w Internecie. To rozwiązanie, które być może nie zapewnia zbyt wielu wrażeń, ale jest wygodniejsze i tańsze. Trzeba dać kibicowi coś ekstra. Szczecin daje na przykład koncerty, a Poznań… a Poznań nie daje nic. I tu jest właśnie różnica. W jednym miejscu otrzymujemy pakiet atrakcji, których częścią jest tenis ziemny, w drugim mecz zawodników z drugiej setki.

Mam wrażenie, że większość kibiców przebolałaby jednak brak koncertów, gdyby tenisowy produkt był dobry i tani. A taki dostaniemy w Pradze, Bukareszcie – imprezy WTA; Sofii, Marrakeszu – imprezy ATP; Budapeszcie, Sankt Petersburgu czy Rzymie – imprezy ATP i WTA. Do wyboru, do koloru. Być może są osoby, które przekroczyły granice w poszukiwaniu tenisa na wysokim poziomie, ale jestem przekonany, że większą część stanowią kibice, którym taki wyjazd automatycznie kojarzy się z potężnymi ubytkami na koncie bankowym.

A to nie do końca tak. Do każdego z wyżej wymienionych miejsc dotrzemy za niespełna 200 zł (czasem taka kwota wystarczy jeszcze na powrót). Tanie linie lotnicze oferują coraz ciekawsze połączenia, wspomóc można się również autobusami czy pociągami. W każdym z wymienionych miejsc znajdziemy też nocleg w przyzwoitych warunkach za niecałe 100 zł od osoby. Jeśli mówimy o tygodniowej wycieczce koszty faktycznie mogą odstraszyć, jeśli o weekendzie – wtedy dwie osoby powinny zmieścić się w tysiącu. 

Sam jestem obecnie w podróży do Petersburga, skąd będę relacjonował dla Tenisklubu wydarzenia z 23. edycji St. Petersburg Open. Przygotowując się do wyjazdu, zerknąłem na fora internetowe poświęcone podróżom. Jeden z użytkowników napisał, że korzystając z promocji jednej z sieci autokarowych, dotarł do Petersburga za 7 złotych. Do rosyjskiego Petersburga. Za polskie siedem złotcyh. Ile było w tym prawdy – nie wiem. Bazując na własnym doświadczeniu, jestem w stanie w to uwierzyć. 

Na brak pieniędzy lub czasu na podróże z tego miejsca nie zaradzę. Brak możliwości mogę na szczęście wyśmiać. To wymówka, która istnieje tylko teoretycznie. Szkoda, że jest tak często używana, bo przecież podróże kształcą. Te tenisowe również. 

Szymon Adamski, jeszcze nie Petersburg