US Open: Stanimal znów to zrobił!

/ Antoni Cichy , źródło: Korespondencja z Nowego Jorku, foto: AFP

Stan Wawrinka mistrzem US Open. Szwajcar zwyciężył 6:7(1), 6:4, 7:5, 6:3 lidera rankingu ATP Novaka Dżokovicia i sięgnął po trzeci wielkoszlemowy tytuł. To był blisko czterogodzinny spektakl na Arthur Ashe Stadium.

Jedenasty z rzędu zwycięski finał Wawrinki. Dziesięć licznik wskazywał do rozpoczęcia finału, jedenaście po jego ostatniej piłce. Stan the Man ponownie wzniósł się na wyżyny swoich możliwości, zrobił to, co rok temu w Paryżu, kiedy zaprzepaścił marzenia Dżokovicia o kalendarzowym Wielkim Szlemie. Teraz „Nole” walczył bagatela o obronę wielkoszlemowego tytułu. Na jego drodze stanął jednak człowiek świadomy tego, co chce zrobić pod otwartym dachem Arthur Ashe Stadium. I lider światowych list zdawał sobie z tego sprawę. Po zakończeniu spotkania przyznał, że w tych decydujących chwilach rywal był odważniejszy, silniejszy psychicznie. Zbyt wielkim mistrzem jest Serb, by nie dostrzec klasy przeciwnika. Tak, ten wieczór należał do zawodnika, który nie zalicza się do wielkiej czwórki, ale po raz kolejny starał się dowieść, że wielka czwórka obecnie została tylko na papierze. On niepostrzeżenie dołożył kolejną cegiełkę i zbliżył się do realizacji wielkiego projektu: karierowego Wielkiego Szlema. Australian Open – jest. Roland Garros – jest. US Open – już tak.

W tym meczu było coś z paryskiego finału sprzed dwunastu miesięcy, owszem. Niedzielny pojedynek Dżoković zaczął, jakby chciał po dwóch godzinach wznosić trofeum. Raz, dwa, trzy i prowadził 3:0. Biegał niczym atleta z jednej strony na druga, mocno uderzał, a zabójczym bekhendem Wawrinka jeszcze nie krzywdził. Zegar ustawiony za plecami Serba dopiero co wskazywał 30 minut gry, a obrońca tytułu przymierzał się już do kończenia seta przy prowadzeniu 5:2. Szwajcar obronił jedną piłkę setową, drugą i odzyskał wigor. Zaczął punktować, wygrał 12 piłek, a numer jeden na świecie tylko trzy. I skończyło się na tie breaku. Kto kocha pięknego tenisa musi z ręką na sercu przyznać, że tych dodatkowych minut nie żałuje. Nawet jeśli i tak skończyło się zwycięstwem Dżokovicia, nawet jeśli „Stanimal” ugrał tylko punkt. Na początku stworzyli widowisko najznakomitsze, rozegrali wymianę nie z tej planety. Dyskutować można tylko, czy to była akcja turnieju czy może sezonu.

Niemal zapełniony Arthur Ashe Stadium tego wieczoru obaj podrywali jeszcze wielokrotnie. W drugiej partii częściej oklaski wieńczyły punkty zdobywane przez Szwajcara. Nie sposób było uciec od analogii do ubiegłorocznego finału Roland Garros. Lider rankingu ATP się zablokował, grał momentami niemrawo, rozkładał ręce, jakby szukając między otwartym dachem a nowojorskim niebem odpowiedzi na pytanie „co ja mam zrobić?”. A Wawrinka kąsał bekhendem, monumentalnie uderzał z głębi kortu. Przełamał na 3:1, obronił trzy break pointy, by uciec na 4:1. Przewagę roztrwonił, Dżoković wrócił do gry, seryjnie punktował w trzech kolejnych gemach, ale poprzestał na stanie 4:4. Znów przebudził się mistrz ubiegłorocznego Roland Garros, utrzymał podanie bez straty punktu, a przełamaniem zaklepał zwycięstwo w drugiej partii.

Szwajcar jakby nie zauważył, że jeden set się skończył i zaczął kolejny. Pędził niepowstrzymany, wciąż grał jak w transie. Wygrał przy własnym podaniu kolejnego tasiemcowego gema, wciąż uciekał, ale zatrzymał się przy prowadzeniu 3:0. Serb odżył, jechał napędzany coraz częstszymi pomyłkami rywala. To był jednak tylko chwilowy przestój „Stanimala”. Zagrał według sprawdzonego scenariusza z poprzedniego seta. Prowadzenie, roztrwonienie przewagi, prowadzenie, które stawia pod presją rywala. Do tie breaka nie doszło, po 76 minutach gry Wawrinka zakończył seta, znów przełamując serwującego o pozostanie Dżokovicia.

Koncert Szwajcara się przedłużał. Czwartą partię zainaugurował śpiewająco. Utrzymane podanie, przełamanie i wybitny gem serwisowy. A Serb nie był sobą, to nie był ten tenisista, który sięgał po tytuł choćby w Paryżu. Nie potrafił znaleźć sposobu na rywala, nie mógł się odnaleźć. Dwa podwójne błędy serwisowe to potwierdzały, ale i zaprzeczały, bo tego gema „Nole” akurat wygrał. To był dopiero wstęp do ostatniego aktu niemal czterogodzinnego spektaklu. Jedna przerwa medyczna dla Dżokovicia, coś z palcem u stopy. Powrót na kort, Wawrinka zbliżył się do tytułu, obrońca tytułu nie odrobił straty. Druga przerwa medyczna, już wiadomo, krwawi palec, paznokieć w strzępach. Utykający Serb utrzymał podanie. Dla niego jeszcze tliła się nadzieja. I wreszcie serwis Szwajcara. Pierwszy punkt mistrzowski mistrz Australian Open i Roland Garros obronił. To przystanek „Stanimala” na drodze do tytułu czy moment zwrotny? Przystanek. Wawrinka znów wypracował sobie piłkę mistrzowską i po tej mógł już unieść ręce w geście triumfu. Spokojnie podszedł do siatki, objęli się z Dżokoviciem. On wiedział, że tego wieczoru rywal był po prostu za mocny.

Antoni Cichy, Nowy Jork


Wyniki

Finał singla:
Stan Wawrinka (Szwajcaria, 3) – Novak Dżoković (Serbia, 1) 6:7(1), 6:4, 7:5, 6:3