Korespondencja z Londynu: Pociąg z miasta Q do miasta S

/ Artur St. Rolak , źródło: Korespondencja z Londynu, foto: AFP

Po meczu zadanie wydawało się banalnie proste, ale bardzo długo trudno było wpaść na prawidłowe rozwiązanie. Pociąg wyjechał z miasta Q (ćwierćfinał) do miasta S (półfinał). Najpierw toczył się powoli, potem przyśpieszał, aż wreszcie dotarł do celu. Oblicz odległość, jaka dzieli te miasta. Czy z rachunków wyszło, że pięć setów? Czyli dobrze.

Artur St. Rolak – korespondencja z Londynu

Początkowo Fedexpress skrzypiał, zgrzytał i trząsł na rozjazdach. Maszynista zna jednak tę trasę doskonale – wyruszył w nią czternasty raz i tylko trzykrotnie nie utknął gdzieś w polu. Wiedział, że po pierwszym secie, najdalej po dwóch, będzie mógł dosypać do pieca i nie oglądać się za siebie. A Marin Czilić jak zwykle zabłądził. Dziesiąty raz ruszył spod wimbledońskiego semafora i jeszcze nigdy nie doprowadził składu do półfinału.

Publiczność od początku wiedziała, czego chce, i nie zamierzała tego ukrywać przed grającymi. Na początku doceniała udane zagrania Chorwata, bo taka tu etykieta, że jeśli przeciwnik naszego faworyta zasługuje na oklaski, to po prostu trzeba klaskać. Być może bez entuzjazmu, za to z poczucia przyzwoitości.

Przez dwa sety Czilić przede wszystkim świetnie serwował. Tuzin asów i ponad 87 procent punktów zdobytych po pierwszym podaniu mogło zrobić wrażenie najwyżej na miłośnikach statystyki, natomiast na Szwajcarze wrażenie robiła przede wszystkim celność serwisu Chorwata. W trzeciej i czwartej partii Czilić zwiększył moc pierwszego podania, jednak ze szkodą dla jego skuteczności. Chyba nie tego uczył go Goran Ivanisević, który coraz częściej chował głowę w ramiona albo patrzył na kort tylko jednym okiem, drugie zasłaniając dłonią.

W trzecim secie Federer wykorzystał jedyną okazję do przełamania Czilicia, ale to jeszcze nie był moment decydujący o awansie. W czwartym Chorwat nie wykorzystał żadnej z trzech piłek meczowych, natomiast w piątym bardzo szybko pozwolił uwierzyć trybunom, że od wymarzonego finału dzielą je już tylko trzy mecze i końcówka tego. Jakie trzy? – może ktoś zapyta. Ćwierćfinał pomiędzy Andy’m Murrayem i Jo-Wilfriedem Tsongą, oczywiście wygrany przez Szkota, a potem dwa półfinały.

Pociąg z miasta Q do miasta S z Murrayem w lokomotywie wyruszył zgodnie z rozkładem jazdy – kilkanaście minut po zakończeniu meczu Federera z Cziliciem – i jeszcze jedzie.