Korespondencja z Londynu: Stan śpiączki

/ Artur St. Rolak , źródło: Korespondencja z Londynu, foto: AFP

Kiedy wczoraj dostaliśmy plan gier na dziś, poszliśmy spać w przekonaniu, że następny dzień nie może zacząć się lepiej. Oczywiście pomijając pogodę, bo w nocy padało, a rano jeszcze kropiło, więc z góry było wiadomo, że zgodnie z programem gra zacznie się tylko na korcie centralnym.

Artur St. Rolak – korespondencja z Londynu

Zapowiadał się szlagier – dopiero druga runda, a na korcie tenisiści z tytułami mistrzów Wielkiego Szlema w CV. Z jednej strony – Stanislas Wawrinka, piąta rakieta świata, zwycięzca Australian Open 2014 i Roland Garros 2015, występujący w 48. z rzędu turnieju tej rangi, od Australian Open 2008 zawsze rozstawiany. Z drugiej – Juan Martin del Potro – triumfator US Open 2009, który w Wielkim Szlemie nie grał jednak od stycznia 2014. W tym czasie przeszedł trzy operacje nadgarstka.

Ostatni raz na Wimbledonie Argentyńczyk grał trzy lata temu w półfinale z Novakiem Dżokoviciem. Gdyby przyjąć ten mecz za punkt odniesienia, należałoby stwierdzić, że posiadacze dzisiejszych biletów na kort centralny trochę przepłacili (89 funtów). Od pierwszej do ostatniej piłki atmosfera była raczej senna. W drugiej partii największy aplauz wywołały promienie słońca, które wreszcie przebiły się przez chmury i szklany dach, a potem challenge wzięty od niechcenia przez Wawrinkę przy pierwszym setbolu dla Del Potro. Obaj już się rozsiedli na krzesełkach, gdy powtórka pokazała, że muszą wrócić na kort, aby powtórzyć ten punkt i rozegrać jeszcze jednego gema.

Z trybun nie zawsze wszystko widać; nie widać zwłaszcza tego, co siedzi w człowieku biegającym po korcie. Widać natomiast, kiedy się po korcie snuje. W tym przypadku snuli się obaj. Że Argentyńczyk – nic dziwnego, taki już ma styl. Szwajcar łatwo zdobywał punkty, gdy tylko wpadł na pomysł, aby przerwać senną wymianę i strzelić bekhendem w narożnik kortu. Robił to jednak za rzadko i zanim wyszedł ze stanu śpiączki, odpadł z turnieju.

Żeby nie osądzać pokonanego zbyt pochopnie, oddajmy mu głos:

Wiedziałem, co chciałem zrobić, próbowałem, ale tylko na początku udawało mi się to całkiem dobrze. Gdy zostałem przełamany w drugim secie, sam, popełniając proste błędy, w zasadzie oddałem rywalowi tego gema. W ogóle grałem zbyt mało agresywnie, za często się wahałem, za wolno ruszałem do siatki, za długo się zastanawiałem, co powinienem robić w tej sytuacji. To miało decydujące znaczenie.

I na trybunach, i przed telewizorami na całym świecie więcej zwolenników miał Del Potro. Niektórzy być może już go zobaczyli w ćwierć-, a nawet półfinale. On sam stonował ten ultraoptymizm:

Publiczność była dziś dla mnie wspaniała. Jak widzieliście, mój bekhend jeszcze nie działa w 100 procentach i często muszę uderzać slajsem, co akurat na trawie nie jest złym rozwiązaniem. Sam najlepiej wiem, jak daleko jestem od mojego najwyższego poziomu. Przede wszystkim potrzebuję czasu, aby nadgarstek znów był w pełni sprawny.

Następnym rywalem Juana Martina del Potro będzie Lucas Puoille. Francuz, rozstawiony z numerem 32, raczej się nie zdrzemnie.