Roland Garros: jeden musi, drugi może

/ Antoni Cichy , źródło: własne, foto: AFP

Novak Dżoković zrobił jak dotąd wszystko, żeby sięgnąć po premierowy tytuł na kortach Rolanda Garrosa. Wyeliminował swojego kata, pokonał niezwyciężonego na mączce Murray’a, ale to nie musi wystarczyć. Stan Wawrinka na Championnats Internationaux de France też jeszcze nie triumfował.

Nikt Szwajcara nie chce dyskredytować, jednak główne pytanie, jakie ciśnie się do ust przed niedzielnym finałem, brzmi: czy Dżoković wreszcie to zrobi? Czy w końcu zapełni jedyne puste miejsce w gablocie z trofeami? To będzie jego trzecia próba, trzeci finał Rolanda Garrosa, ale pierwszy, w którym po drugiej stronie siatki nie dostrzeże Rafaela Nadala. Hiszpana z drogi po upragniony tytuł już usunął w ćwierćfinale.

Mogłoby się wydawać, że „Nole” spełnił wszystkie warunki konieczne do wygrania w Paryżu. Ten pierwszy to rzecz jasna pokonanie Nadala. Drugim było w tym roku rozprawienie się z dotychczas niezwyciężonym na kortach ziemnym Andy’m Murray’em. Trzeci, niby najprostszy, a jednak najtrudniejszy – trzeba wygrać finał. Czyli mecz inny niż wszystkie – będąc tak blisko tenisowego nieba, jest się jednocześnie narażonym na najbardziej bolesną porażkę.

Paradoksalnie ten mus to największy hamulec Serba. Już Szkot, z którym zmierzył się w dwudniowym półfinale, zaznaczał, że Dżokovicia może sparaliżować pęd do zwycięstwa. Lider światowego rankingu, skoro już rozprawił się z Nadalem, musi zwyciężyć – przynajmniej we własnym mniemaniu – bo tak podpowiada mu ambicja. Ma niepowtarzalną okazję. Nikt nie przewidzi, co wydarzy się za rok, w jakiej dyspozycji będzie „Rafa”, w jakiej on sam. Z taką świadomością 28-latek wyjdzie najpewniej na kort. Znajdzie się pod presją, którą niejako wywoła sam. I sam będzie sobie z nią radził.

Położenie Wawrinki można po trochu porównać do Lucie Safarovej. Też nie jest faworytem, też „tylko” może wygrać. Z tą różnicą, że Stan wie, jak zwyciężać w turniejach wielkoszlemowych, co udowodnił ponad roku w Australian Open. W Paryżu nie wymieniano go jednym tchem z Dżokoviciem, Murray’em, Federerem czy Nadalem w kontekście pretendentów do końcowego sukcesu.

Zmienił to pojedynek z utytułowanym rodakiem. Wawrinka wyeliminował w ćwierćfinale Federera, tak naprawdę pierwszego poważnego rywala na tegorocznym Rolandzie Garrosie. Potem przyszła konfrontacja z nadzieją gospodarzy na pierwszy od lat tytuł, Jo-Wilfriedem Tsongą. Też wyszedł z niej zwycięsko, a każdy wie, jak trudno grać w Paryżu z bohaterami Trójkolorowych.

Doświadczony Szwajcar ma w swojej talii kart jednego asa, który może być nawet na wagę zwycięstwa, gdyby doszło do czterosetowej bądź pięciosetowej potyczki – odpoczywał dwa dni. Mógł spokojnie śledzić z hotelowego łóżka poczynania i Dżokovicia, i Murray’a. Serbowi, bo Brytyjczyk już odpadł, kilka godzin skradł wypoczynku skradł kawałek czwartego i cały piąty set rozgrywane w sobotę. Zamiast się regenerować przed finałem, musiał walczyć, żeby w nim w ogóle zagrać. A na poziomie decydującego meczu turnieju wielkoszlemowego zadecydować może każdy detal.

Bilans konfrontacji obu finalistów przedstawia się dla Szwajcara jednak miażdżąco. 17 ze wszystkich 20 meczów wygrał Dżoković, 5 z 6 na mączce także Serb. Statystyka wciąż nie uwzględnia spotkania na kortach Rolanda Garrosa. Jutro zostanie do niej dopisana nowa pozycja. Ale dla zwycięzcy, jak i przegranego, nie to będzie najważniejsze, kiedy opuści kort Phillipe’a Chatriera.
 

 

 


Wyniki