Tipsarević: nie jestem tam, gdzie chciałbym być

/ Michał Jaśniewicz , źródło: Korespondencja z Bukaresztu, foto: Patryk Osuch

Janko Tipsarević powrócił na profesjonalne korty po półtorarocznej przerwie spowodowanej kontuzją pięty. W drugim dniu BRD Nastase Tiriac Trophy rozegrał dopiero trzeci mecz w sezonie. Na drodze Serba stanął kwalifikant Thomas Fabbiano, który dzielnie stawiał opór lecz ostatecznie musiał pogratulować Tipsareviciowi zwycięstwa 6:4, 6:3.

Patryk Osuch: Wygrywał pan z najlepszymi tenisistami, ale wydaje się, że dzisiejsza wygrana nad kwalifikantem była dla pana naprawdę ważna.
– Zgadza się. Dla mnie każdy mecz jest ważny. Z jednej strony nie grałem przez dłuższy czas i cieszę się naprawdę z każdego meczu na korcie. Z drugiej zaś strony grałem przeciwko tenisiście, którego wiem, że mogę pokonać i którego powinienem pokonać. Starałem się nie myśleć o tym i jednocześnie nie chciałem powtórzyć błędu z Houston, gdzie odpadłem w drugiej rundzie. Wtedy zacząłem myśleć, że po drugiej stronie stoi tenisista, z którym muszę wygrać. W taki sposób zacząłem skupiać się na nim, a nie na sobie – co robię i w jaki sposób gram. Tutaj trzymałem się swojego planu i czekałem – co ma się stać, niech się stanie.

W dzisiejszym meczu dało się zauważyć, że najlepszym elementem w pana wykonaniu był serwis.
– Tak. Skutecznie wykorzystywałem swoje podanie. Thomas nie jest wysokim zawodnikiem, dlatego też starałem się to wykorzystać i dyktować warunki. Muszę przyznać, że poprawił swoją grę i teraz ma naprawdę bardzo mocny forhend. Z tego też powodu próbowałem nie oddalać się za bardzo od końcowej linii kortu i wiedziałem, że jeśli to zrobię, on zacznie dominować, a ja nabiegam się jeszcze więcej.

Jak wygląda pański powrót na kort po tak długiej nieobecności?
– Nadal jeszcze nie jestem tam gdzie chciałbym być, ale to normalne. Potrzebuje po prostu rozegrać więcej meczów. Cieszę się z tego, że jestem w dobrej kondycji fizycznej – nic mnie nie boli, mogę biegać. Pewność siebie jest tylko kwestią czasu i zależy od rozgrywania i wygrywania pojedynków, ażeby tak się stało, muszę po prostu uczestniczyć w większej ilości turniejów.

Powiedział pan kiedyś, że w trakcie kontuzji przeszedł pan agonię. Czy istniał sposób aby powrócić na kort wcześniej?
– Jeżeli poddałbym się operacji, zaraz kiedy zaczęły się problemy, to tak. Nasłuchałem się różnych opinii lekarzy, a po rezonansie magnetycznym zdiagnozowano u mnie zapalenie i niemalże nikt nie stwierdził guza, którego trzeba było zoperować. Na rezonansie wyglądało to jak mały punkt i wszyscy mówili o zapaleniu. Jedynym sposobem by rozpoznać, że jest to guz, była operacja. Ja na początku byłem jej przeciwny, dlatego że to trudne miejsce do zoperowania i istniało ryzyko, że jeżeli coś pójdzie nie tak, to będzie jeszcze gorzej. Teraz zostało nam już tylko gdybanie – co by było gdybym wiedział.