Kolejne wybory straconej szansy

/ Michał Jaśniewicz , źródło: , foto:

Wczoraj odbył się kolejny na przestrzeni kilkunastu miesięcy Zjazd Wyborczy Polskiego Związku Tenisowego. I po raz kolejny okazało się, że zamiast merytorycznych argumentów, fachowości kandydatów i profesjonalizmu zwyciężyła przaśność, zaściankowość i układy między kuglującymi swoimi głosami działaczami. W efekcie prezesem został Jacek Muzolf, a w zarządzie znaleźli się w większości działacze z „układu”.

Autor tekstu: Adam Romer

Nim przejdę do meritum, czyli wyników wczorajszego zjazdu winien jestem Państwu jedno wyjaśnienie. Podczas wczorajszego Walnego Zgromadzenia Wyborczego PZT jednym z kandydatów na prezesa tej szacownej organizacji była moja żona Magdalena Rejniak-Romer. W oczach wielu czyni to wszystko, o czym tu napiszę niewiarygodnym. Dla wielu to oczywiste, że mąż będzie popierał własną żonę bez względu na to czy ma rację czy nie i przy użyciu wszelkich możliwych sposobów.

Otóż muszę z miejsca wyjaśnić, że gdyby każdy z delegatów na zjazd znał moją żonę tak dobrze jak ja, to o wynik wczorajszych wyborów byłbym od dawna spokojny. Nie ma w polskim tenisie osoby bardzie kompetentnej i lepiej przygotowanej merytorycznie do zarządzania PZT. Jak sama mówiła na zjeździe z tenisem jest związana od zawsze. Najpierw sama grała, potem przez lata zarządzała klubem (co z sukcesami robi do dziś), potem zaczęła realizować duże projekty sportowe na zlecenie ministerstwa sportu. Mówi kilkoma językami (na zjeździe jej uwaga, że uczy się od dwóch lat chińskiego wywołała raczej złośliwe uwagi zamiast uznania) i ma doskonałe kontakty z wiodącymi federacjami na świecie, od których moglibyśmy się wiele nauczyć. (Pełny program wyborczy Magdy Rejniak Romer).

To wszystko okazało się minimalnie za mało (tak należy ocenić porażkę 39 do 48 głosów), by dostać szansę na wniesienie zupełnie nowej wartości do zarządzania PZT.

Wygrała opcja „zabetonowanych działaczy” z terenu, w stylu rodziny Białaszczyków z SKT Sopot czy Jana Walkowa z Wrocławia.

Ci pierwsi od lat rządzą szacownym klubem z Pomorza i sprowadzają go do roli miejsca do wynajęcia dla „sztundziarzy” marnując jego potencjał. Ten drugi sam z dumą podkreśla, że magazyn „Tenisklub” nazwał go „trenerem Jarząbkiem” za jego spektakularne wychwalanie każdego kto w danej chwili rządzi. Ci „działacze” (nie przypadkowo piszę to słowo w cudzysłowie) zjednoczyli się wokół prezesa Jacka Muzolfa, by pilnować swoich partykularnych interesów, a przez określenie interes polskiego tenisa rozumieją interes, ale swój własny…

Na dowód tego, wystarczy poczytać program wyborczy Walkowa (tutaj), Bartłomieja Białaszczyka (tutaj) lub ocenić fakt, że prezes Śląskiego Związku Tenisowego Dariusz Łukaszewski nie zadał sobie nawet trudu, by jakikolwiek program spisać i delegatom przedstawić.

Sposób działania tego typu „działaczy” i ich determinację w walce o władzę w PZT idealnie obrazuje to, co wydarzyło się kilka dni przed zjazdem, w Krakowie. Tam, miejscowy prezes Dariusz Saletra, także „poukładany” z Jackiem Muzolfem (poparł go w zamian za miejsce w zarządzie i obietnicę rozegrania w Krakowie meczu Fed Cup) „poradził” jednej z delegatek, byłej znanej tenisistce, by na zjazd nie jechała. Dlaczego? Bo ta nie ukrywała, że nie zamierza głosować za kandydaturą Jacka Muzolfa.

To oczywiste. Mieliśmy głosować wszyscy tak samo, tak ustalił zarząd wojewódzki – mówił bez żenady Saletra podczas poniedziałkowego zjazdu.

Niewiele lepiej w tym towarzystwie wypada sam nowo wybrany prezes Muzolf. Nie chodzi mi o jego umiejętności retoryczne czy multimedialne (jak sam przyznał na zjeździe, po raz pierwszy w życiu prezentował coś przy użyciu multimediów), ale o cele jakie przyświecały prezesowi AZS Poznań, by na fotelu prezesa PZT zasiąść po raz trzeci (był nim już w zastępstwie ustępujących przed terminem Waldemara Dubaniowskiego i Jacka Ksenia).

Obawiam się bowiem, że jak powtarzają w kuluarach różne osoby z Wielkopolski, pod zapewnieniami o chęci rozwoju polskiego tenisa, kryją się partykularne interesy człowieka zagrożonego likwidacją obiektu własnego klubu i walczącego o przejęcie innego, dużego obiektu na terenie Poznania.

To także tłumaczyłoby zaskakujące pogodzenie się z ustępującym prezesem Krzysztofem Suskim, którego wcześniej Muzolf zaciekle zwalczał pisząc pisma do Ministerstwa Sportu, a teraz potrzebował głosów jego zwolenników.

Po raz kolejny, mam nadzieję ostatni, środowisko tenisowe mogło przekonać się w poniedziałek jak niewiele wspólnego z merytoryczną oceną i fachowością ma wybór najważniejszych władz w związku.

I za przestrogę dla każdego z przyszłych delegatów niech posłuży przykład pani Ewy Wróbel-Nadel, która podczas całego zjazdu nie była w stanie powstrzymać łez. – Dlaczego nie możemy działać wszyscy wspólnie, dla wspólnego dobra? – pytała prezes MKT Łódź, która najpierw zagłosowała na korzyść Jacka Muzolfa, wierząc w jego dobre intencje, a gdy już trzy głosy z MKT spełniły swoje zadanie, to mimo poprzednich obietnic, pani Ewa do zarządu się nie dostała…

Aktualny skład zarządu PZT na kadencję 2014-17:
– prezes zarządu – Jacek Muzolf (tutaj jego program przedwyborczy)
– członkowie zarządu: Wojciech Andrzejewski, Bartłomiej Białaszczyk, Jacek Durski, Mirosław Ginter, Dariusz Łukaszewski, Dariusz Saletra, Piotr Szkiełkowski i Jan Walków