Djoković: Jeden z najcięższych meczy

/ Antoni Cichy , źródło: własne, foto: AFP

Ten mecz już przeszedł do historii. Novak Djoković potrzebował pięciu setów i ponad czterech godzin, by pokonać Juana Martina del Potro. Serb nie krył swojego uznania dla rywala, który postawił mu nie lada trudne warunki.

Świeżo upieczony finalista chyba nigdy wcześniej w Wimbledonie nie napotkał na swojej drodze tak wymagającego przeciwnika. Pięć setów, dwa tie breaki i czterogodzinna gra – te dane mówią wiele o piątkowym pojedynku Djokovica z Del Potro. – To był jeden z najcięższych meczy, w których brałem udział. Zdecydowanie jeden z najbardziej emocjonujących. Byliśmy tak blisko siebie, nie dało się nas rozdzielić. Właśnie dlatego del Potro został zwycięzcą turnieju Wielkiego Szlema. Za każdym razem, kiedy znajduje się w trudnej sytuacji, prezentuje niewiarygodne zagrania. Nie uważam, bym grał źle, mając piłki meczowe w tie breaku. Wielkie uznanie dla rywala za taką walkę – przyznaje serbski tenisista.

Djoković twierdzi, iż to konsekwentna gra mogła odegrać kluczową rolę w decydujących akacjach. – Po prostu cieszę się z tego, że udało mi się awansować. Po przegranym czwartym secie czułem się rozczarowany, ale w końcówce zdołałem utrzymać solidną grę i osiągnąć finał.

Czterogodzinny pojedynek zostawił ślad na kondycji pierwszej rakiety świata. Sam Djoković marginalizuje jednak ten problem. – Fizycznie wciąż czuję się dobrze, mimo że w piątym secie było wiele upadków, poślizgnięć, podbiegów i długich wymian. Oczywiście, będę nieco bardziej zmęczony, niż byłem podczas poprzednich spotkań, lecz to nie pierwszy raz, kiedy znalazłem się w takiej sytuacji.

Co więcej, piątkowy mecz w cale nie był najdłuższym, jaki rozegrał Djoković. Zdarzało mu się bowiem spędzać na korcie prawie dwie godziny dłużej i to w finale. – Miałem już w swojej karierze kilka epickich meczy i parę długich pojedynków pięciosetowych. Ten, który szczególnie zapadł mi w pamięci, to finał Australian Open przeciwko Rafelowi Nadalowi. Trwał sześć godzin – wspomina triumfator Wimbledonu z 2011 roku.

Jego oponent, Juan Martin del Potro nie sprawiał wrażenia człowieka wyraźnie rozczarowanego porażką. Argentyńczyk mógł niewątpliwie opuszczać kort z podniesioną głową i wypiętą klatką piersiową. – To, czego doświadczyłem na korcie, było wyjątkowe. Minęło wiele czasu, od kiedy tak grałem. Myślę, że publiczności podobał się ten mecz. Niesamowite, sam chętnie spoglądałem na trybuny. W słabszych chwilach widziałem tłum, to jak mnie oklaskują, i z całą pewnością bardzo mi to pomogło.

Argentyńczyk parokrotnie podkreślał fantastyczną postawę kibiców, którzy dodali mu sił w chwilach zwątpienia. – Dla mnie to coś fantastycznego, ponieważ bez wsparcie publiczności powrót do gry, przegrywając dwa do jednego z numerem jeden na świecie, byłby niezwykle trudny – 24-latek doceniał wkład publiczności w swój występ.