Wimbledon: klasyk i gospodarska uczta

/ Krzysztof Domaradzki , źródło: własne/wimbledon.com, foto: AFP

Gdyby odjąć Rafaela Nadala, który z Wimbledonem pożegnał się już po 2. rundzie, w piątek na kortach All England Clubu zmierzą się najwybitniejsi specjaliści od gry na trawie. Najpierw Novak Djoković i Roger Federer zmierza się w jednym z największych tenisowych klasyków, a następnie gospodarze przekonają się, czy Andy’ego Murraya stać na pokonanie Jo-Wilfrieda Tsongi i osiągnięcie pierwszego finału Wimbledonu.

Novak Djoković (Serbia, 1) – Roger Federer (Szwajcaria, 3)

Szwajcar pokonywał Serba częściej (ich bilans to 14-12 dla Federera), ale faworytem półfinałowego starcia być nie może. Z kilku prostych, niewymagających specjalnego tłumaczenia powodów. Po pierwsze, to Djoković jest liderem światowego rankingu. Po drugie, Serb broni wywalczonego przed rokiem tytułu. Po trzecie, zawodnik z Belgradu ostatnie trzy potyczki z Federerem wygrał – w Nowym Jorku, Rzymie i Paryżu. Za Szwajcarem opowiada się jedynie historia.

Federer wygrywał w Londynie sześciokrotnie, ale ostatni raz przed trzema laty. Z Djokoviciem także zwyciężał częściej, lecz ostatni taki sukces osiągnął ponad rok temu, w półfinale Rolanda Garrosa. Tytuły w turniejach wielkoszlemowych zdobywał aż szesnastokrotnie, ale po ostatni z nich – wywalczony w Australian Open – sięgnął ponad 2 lata temu. Federer faworytem piątkowego meczu nie będzie, ale w obecnej chwili wydaje się jedynym zawodnikiem, którego stać na zatrzymanie obrońcy tytułu. Jeśli zagra w sposób, do jakiego na trawiastych kortach wszystkich przyzwyczaił, z pewnością stawi Djokoviciovi niezwykle zacięty opór.

Federer udowodnił w ćwierćfinale z Michaiłem Jużnym, że problemy z plecami ma już za sobą. Można zatem przypuszczać, że do piątkowego pojedynku przystąpi w pełni zdrowy, maksymalnie zdeterminowany i rządny sukcesu. Ale czy to wystarczy na pokonanie Djokovicia, który od kilkunastu miesięcy bezspornie rządzi męskimi rozgrywkami?

Andy Murray (Wielka Brytania, 4) – Jo-Wilfried Tsonga (Francja, 5)

Murray i Tsonga na trawie mierzyli się już dwa razy. Oba starcia miały miejsce w Londynie – pierwsze, przed dwoma laty, na kortach All England Clubu, drugie – w zeszłym roku – na głównej arenie Queen’s Clubu. Oba pojedynki wygrał Murray. W obu jednak Tsonga postawił mu bardzo trudne warunki, a to pozwala sądzić, że podobnie będzie jutro.

Za Szkotem przemawia bilans pojedynków z Francuzem (5-1), a także wimbledońskie doświadczenie. Murray już czwarty raz z rzędu zagra w półfinale The Championships. Jeżeli i tym razem nie uda mu się osiągnąć finału, będzie to wyjątkowo przykra wiadomość dla brytyjskich fanów. Oni są zarówno motorem napędowym Murraya, jak i jego największym przekleństwem – 76 lat oczekiwania na triumf wyspiarza wywiera na nim niebywałą presję.

Tsonga jest w bardziej komfortowej sytuacji. W zeszłym roku doszedł do półfinału Wimbledonu (poległ wówczas z Djokoviciem), więc wie, jak smakuje ten etap zmagań. Za Tsongą także przemawia fakt, iż jest jedynym zawodnikiem spoza czołowej czwórki rankingu, który regularnie stara się dobierać do skóry Djokoviciovi, Nadalowi, Federerowi czy właśnie Murrayowi. A fakt, że o jego postawie w Wimbledonie w samych superlatywach wypowiada się Bohdan Tomaszewskiego, niewątpliwy guru polskiego dziennikarstwa sportowego, najlepiej świadczy o możliwościach Francuza.