Wimbledon oczkiem Rolaka: graj, nie gadaj

/ Artur Rolak , źródło: Korespondencja z Londynu, foto: AFP

Dopóki nie wygra meczu ktoś, kto powinien go przegrać, trzeba dać ludziom temat zastępczy. Zawsze coś się znajdzie, zawsze ktoś chlapnie jęzorem, prawie zawsze ktoś mu odpowie.

Tym razem na temat poranka wybrano wypowiedź Gillesa Simona, dopiero co wybranego przez kolegów do nowej Rady Zawodników ATP. Francuz poczuł się w obowiązku powiedzieć głośno o tym, o czym szepce się po szatniach. Niby dlaczego, zdaniem tenisistów, kobiety mają zarabiać tyle samo co oni, skoro grają krócej? Simon określił to jako jawną niesprawiedliwość.

Nie wiadomo dlaczego, ale do tablicy poczuła się wywołana Marion Bartoli. A może trochę podpuścili ją francuscy dziennikarze? Wiadomo, że nie utrzymuje ona bliskich kontaktów ani z federacją, ani z mediami, ani z koleżankami z kortu. W każdym razie zapałała feministycznym oburzeniem, że jej i koleżankom należy się dokładnie tyle co Simonowi i kolegom, bo one też ciężko trenują i wykonują taką samą pracę. Zarzut, że w Wielkim Szlemie ATP wymaga wygrania trzech, a WTA tylko dwóch setów, przemilczała. Dodała tylko, że faceci i tak zarabiają więcej.

Na Wimbledonie Simon i Bartoli zarobili tyle samo. Obydwoje mogą powiedzieć, że mało. Za mało, bo on jako rozstawiony z numerem 13, ona nawet z „dziewiątką”, na pewno liczyli na ciut więcej niż 23.125 funtów (ok. 29 tys. euro albo niecałe 124 tys. złotych – jak kto woli) za odpadnięcie w drugiej rundzie.

Szkoda, że w kolejce po wypłatę spotkali się z Łukaszem Kubotem. On o pieniądzach nie mówił. Jeśli czegoś było mu żal, to punktów potrąconych z konta rankingowego. W zeszłym roku dostał ich aż 205, na co złożyły się trzy wygrane w turnieju głównym oraz bonus za zwycięskie eliminacje. Tym razem tylko 45.