Tenis amatorski: cztery razy w Warszawie

/ Maciej Weber , źródło: www.atp.org.pl, foto:

Taki miesiąc – pięć piątków, pięć sobót i tyle samo niedziel – zdarza się raz na… No, raz na ileś tam lat. Można coś tam dodać, coś podzielić albo pomnożyć, ale to liczenie znacznie trudniejsze niż 15, 30, 40, gem. Chyba że ktoś miał z matematyką do czynienia dłużej niż do matury, ale taka wiedza tenisiście amatorowi do niczego nie jest potrzebna. Jemu potrzebny jest kalendarz podpowiadający, kiedy i gdzie można zagrać w jakimś turnieju.

A kalendarz na ten weekend był wyjątkowo monotematyczny – cztery z pięciu imprez dla dorosłych zaplanowano w Warszawie, dwie z nich na kortach Orła. Zwiedzanie stolicy zacznijmy więc od ulicy Podskarbińskiej.
W niedzielę wstęp na kort miały single z dowolnych roczników. W 16-miejscowej drabince zostało tylko jedno wolne miejsce, więc jak zwykle w takich przypadkach bez pary w pierwszej rundzie został najwyżej rozstawiony. Padło na Andrzeja Benowskiego. Dość często się zdarza – nawet zawodowcy to podkreślają – że tenisista, choćby i faworyt, który jeszcze nie złapał rytmu meczowego, przegrywa z kimś, kto już zdążył oswoić się z kortem w warunkach bojowych. No i Benowski pożegnał się z turniejem już po pierwszym występie, zakończonym porażką 7:9 z Jackiem Jakubowiczem.
A Jakubowicz, to też zjawisko znane z profesjonalnych rozgrywek, który wygrał z numerem 1, nie poradził sobie z kolejnym rywalem, teoretycznie słabszym od poprzedniego – uległ 1:9 nie rozstawionemu Krzysztofowi Ryńskiemu. A co dalej z Ryńskim? Nawet on sam jeszcze tego nie wie, ponieważ finał – z Łukaszem Motorem (nr 2) po przeciwnej stronie siatki – odbędzie się dopiero w czwartek.
Dzień wcześniej rywalizowali zawodnicy w kat. +45. Było ich dziesięcioro („gościnnie” wystąpiła Natalia Krajewska, która z trudem spełnia połowę tej normy, i nawet wygrała co czwartego gema), więc rozsądnie wybrano wariant grupowy z dogrywką pucharową.
W eliminacjach najlepiej spisał się Tomasz Wawrzyniak, przeganiając z kortu wszystkich rywali wynikiem 6:0. W półfinale wpadł na Leszka Naskręckiego, który być może był bardziej rozrzutny, ale też w znacznie równiejszej formie i, co najważniejsze, rosnącej formie. Po grupowych 9:6 i 9:4 przyszło 9:2 z Wawrzyniakiem i awans do finału.
Do finału, którego także jeszcze nie zdążono rozegrać. I znów o zwycięstwo walczyć będzie Krzysztof Ryński. Poszukiwania wolnych terminów (i kortów) trwają.

Tryb przyspieszony
Z Grochowa jedziemy na Szczęśliwice, czyli na Grand Prix Szkoły Tenisa Net. Nie tylko eliminacje grupowe poszły tam naprawdę błyskawicznie (najbardziej zacięty mecz zakończył się rezultatem 9:5, a pokonani w tej fazie zawodów zdobywali średnio niecałe dwa gemy), bo i faza pucharowa nie przyniosła wielkich emocji. W półfinałowym starciu zwycięzców grup Marcin Branicki pokonał Andrzeja Dembowskiego 9:2 i nie był to wynik przypadkowy. W finale Branicki poradził sobie z Marcinem Zdunkiem (który do ćwierćfinałów awansował z drugiego miejsca w grupie) 9:3.

Bardzo sprytny baraż
A kobiety? Też sobie pograły – jak zwykle na kortach Szkoły Tenisa Tie Break na Ursynowie o Grand Prix Warszawy Amatorek. Kiedy doliczyły się jedenastu obecnych, wymyśliły bardzo sprytny system rozgrywek. Najpierw podzieliły się na trzy grupy – dwie czteroosobowe i jedną dla trzech. Ustaliły, że dwie najsłabsze odpadają i kibicują pozostałym, a te, które zajmą drugie miejsce w liczniejszych grupach, zmierzą się jeszcze w barażu o awans do półfinału. Żeby było sprawiedliwie, a nie przypadkowo.
W barażu Agnieszka Lucińska-Kozłowska pokonała Katarzynę Bednarz 6:2, a potem kosztem Beaty Mnichowskiej zapędziła się aż do finału. Zatrzymała ją dopiero Anna Płaza, która wszystkim rywalkom oddała zaledwie osiem gemów, w tym cztery Lucińskiej-Kozłowskiej.